24.

4.1K 101 17
                                    

Abigail

Wróciłam z krótkiego spaceru, w którym oczywiście nie mogło zabraknąć mojego ochroniarza, którego przydzielił mi Archer. Nie czułam się komfortowo, wiedząc, że kroczy za mną w odległości kilku metrów, ale starałam się go ignorować. Muszę się przyzwyczaić, że w tym świecie, nigdy nie będę mogła wyjść samotnie. Momentami czułam się jak w klatce. W złotej, ale nadal klatce. I wiem, że Archer nie chce dla mnie źle, ale jak na mój gust, często przesadza. Chociaż jestem w stanie go też zrozumieć. Porwali mnie, chcieli mnie sprzedać jak worek ziemniaków, a do tego jeszcze doszła śmierć Nico. Ścisnęło mnie w środku na wspomnienie o nim.

Gdy tylko przekroczyłam bramę, uśmiechnęłam się na widok swojego męża. Był bez koszulki, włosy miał jeszcze wilgotne i obserwował mnie uważnie, swoimi czarnymi oczami. Uniósł kącik ust, gdy zaczęłam iść w jego stronę. Zauważyłam, że próbował uśmiechać się częściej, ale w jego oczach nadal było wiele bólu. Nie potrafiłam nic zrobić, by mu ulżyć. Chociaż zaprzecza, wiem, że nadal obwinia się, że nie potrafił pomóc bratu.

Skinął do mojego ochroniarza i skupił na mnie całkowitą uwagę. Przyciągnął mnie do siebie, a jego usta wylądowały na moim czole. Uwielbiałam, gdy tak robił. To było miłe. Owinęłam ręce wokół jego pasa i przyłożyłam policzek do jego nagiego torsu. Przytulanie go przychodziło mi teraz z taką łatwością. Przecież jeszcze nie tak dawno, każdy jego dotyk mnie palił. Tyle słów nienawiści wypłynęło z moich ust, tyle razy życzyłam mu jak najgorzej, życzyłam mu śmierci, a gdy się z nią minął.. żałowałam, że kiedykolwiek te słowa padły z moich ust. Nie wybaczyłam mu, nie jestem w stanie, ale jakimś sposobem, byłam w stanie go pokochać. Uśmiechnęłam się, gdy kolejny raz poczułam pocałunek na mojej głowie.  

- Co to za święto, że jesteś w stanie niewyjściowym? - uniosłam głowę.

- Jest niedziela.

No tak. Niedziela to ten dzień, w którym pozwala sobie na dłuższy sen i leniuchowanie. Jeszcze tylko brakuje, żeby szedł do kościoła i usiadł w pierwszej ławce.

- Co ty się tak do mnie kleisz? - uniósł brwi. - Przeskrobałaś coś i liczysz, że ujdzie ci to na sucho?

- Nic nie przeskrobałam. - odsunęłam się. - Nawet się przytulić nie można, bo od razu coś zrobiłam.

- Tylko zapytałem. - objął mnie. - Śniadanie zaraz będzie. - skinęłam głową. - Lucky!

Skrzywiłam się na jego podniesiony głos. Już dawno nie słyszałam jego podniesionego tonu. Spojrzał na mnie przepraszająco, gdy zorientował się, że się wzdrygnęłam. Lucky do nas podbiegł, wpuściliśmy go do domu i zaraz za nim weszliśmy. Sięgnęłam po kubek z kawą, którą Ellie zdążyła zrobić. Ta kobieta to złoto, choć wiem, że nie do końca mi ufa, przez to co zrobiłam. Cóż, sama sobie na to zasłużyłam. Archer jest dla niej jak syn, a ja prawie go zabiłam. Usiadłam na swoim miejscu. Chwilę później dołączył do mnie Archer. Zjedliśmy śniadanie w komfortowej ciszy, którą kiedyś można było kroić nożem. Tyle rzeczy zdążyło już się zmienić. Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl. Zaczęłam wstawać, ale Archer złapał mnie za rękę, więc znów usiadłam, tylko tym razem na jego kolanach. Mieliśmy wiele niedokończonych spraw, ale żadne z nas nie chciało ich poruszać. Oboje nie chcieliśmy znów się kłócić, chociaż musimy kiedyś w końcu porozmawiać. Ja w szczególności muszę popracować nad zaufaniem. Nie ufam mu tak bardzo jak byśmy oboje tego chcieli i każde z nas o tym wie.

- Chcesz dzisiaj wieczorem gdzieś wyjść? - uniosłam brwi. - Nie patrz tak, przecież obiecałem, że cię gdzieś zabiorę.

- Tylko my we dwójkę? Bez chodzących za nami ochroniarzy?

Another Love (Rodzina Davis #1) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz