16

12 2 0
                                    

10 Listopada

Nie byłem w stanie skupić się na zajęciach. I nawet ten jeden raz, kiedy nauczycielka zadała mi pytanie nie odpowiedziałem na nie, bo byłem zbyt rozproszony, aby zwrócić uwagę na to, że kierowała je do mnie. Cały dzień czułem podekscytowanie pomieszane z chęcią zwrócenia śniadania.

Bo oczywiście, że byłem podekscytowany, ale nie znaczyło to, że się nie obawiałem tego spotkania. Ze stresu bolał mnie brzuch i dlatego martwiłem się czy na pewno dzisiaj dojdzie do spotkania. Ale nie mogłem się wycofać. Obawiam się, że gdybym zrezygnował z tego dzisiaj, Josh mógłbym stwierdzić, że mi nie zależy i nie chciałby się kolejny raz umawiać na spotkanie ze mną. Także nie tyle chciałem pokazać mu, że mi zależy, ile bałem się, że więcej nie będę mieć okazji do faktycznego poznania mojego obiektu westchnień. Chciałbym, żeby umawianie się było prostsze...

Tylko jak Josh odbiera dzisiejsze spotkanie? Cały czas nazywam to spotkanie spotkaniem chociaż na język ciśnie mi się słowo randka. Bo co jeżeli on stwierdził, że możemy gdzieś wyjść, jednak bardziej jak ludzie, którzy się poznają i kończą rozwijanie tej relacji na koleżeństwie? Co jeżeli tylko mi zależy na tym, aby nie skończyło się to wyłącznie na znajomości bez trzymania się za rękę, przytulania i kradnięcia sobie pocałunków? Tak, zdecydowanie obawiam się, że to będzie zwykłe spotkanie a nie randka. A z drugiej strony przecież mogę spotkać się z Joshem raz, czy drugi i wtedy dowiem się, czy on chciałby, żeby ta znajomość była czymś więcej. Ja bym chciał, może nawet aż za bardzo.

Zajęcia się już skończyły a mnie naprawdę zżerał stres, ale dzielnie szedłem przed siebie kierując się korytarzami w stronę głównego wyjścia. To przed nim umówiłem się z Joshem. Nienawidziłem uczuć, które kazały mi uciekać gdzie pieprz rośnie. Może byłoby to łatwiejsze, ale nie tego chciałem, nie ważne jak bardzo przerażające się to wydawało. Nie ważne, że kłóciło się to z moim instynktem przetrwania.

Po zostawieniu niepotrzebnych rzeczy w szafce wyszedłem na zewnątrz przed budynek szkoły. Jak to na listopad przystało było ponuro, a niebo zasłaniały na tyle ciężkie chmury, że miałem wrażenie jakby miały zostać tam już na zawsze. Wtedy go dostrzegłem. Jego piękne brązowe oczy wpatrujące się we mnie. Poczułem jak na policzki wypływa mi rumieniec. Czy to żałosne, że rumienię się tylko dlatego, że na mnie spojrzał, tylko dlatego że utrzymujemy kontakt wzrokowy? Dla mnie trochę tak, a nawet bardzo. Przy okazji wywołało to dodatkową falę stresu tym, że już nie ma odwrotu i nie mogę się już nigdzie ukryć. Bardziej żałosne od moich rumianych policzków byłoby ukrycie się za grupką innych uczniów stojących nie daleko mnie i udawanie, że mnie nie widział. Otuchy i odwagi dodała mi myśl, że on sam może też się lekko denerwuje wyjściem ze mną.

Podszedłem do niego na nogach jak z waty, wcześniej modląc się, abym nie wywrócił się na jego oczach na schodach. 

- Hej - Powiedział do mnie Josh lekko się uśmiechając kiedy byłem już blisko niego.

- Hej - odpowiedziałem nagle bojąc się nawiązać kontakt wzrokowy i patrząc wszędzie byle nie w oczy Josha. - To... idziemy?

- Tak, pewnie.

I poszliśmy. Tak zwyczajnie. Najpierw było trochę krępująco, nie bardzo wiedzieliśmy o czym rozmawiać, ale minęła dłuższa chwila i udało się nam znaleźć wspólny język. Okazało się, że mieliśmy dużo wspólnego, Josh słuchał tych samych i kilku innych, ale podobnych zespołów do tych, których ja słuchałem. Wiedział, że gram w koszykówkę i sam przyznał, że raz był na meczu, na którym grałem tylko dlatego, że był mnie ciekaw. I pomyśleć, że nie miałem o tym pojęcia, że go wtedy nie dostrzegłem gdzieś w tłumie ludzi na trybunach!

I może faktycznie robiłem z igły widły, bo Josh wydawał się być zaciekawiony i zainteresowany mną i tym co mówiłem. Poruszyliśmy mnóstwo tematów, rozmawialiśmy o tym jak wygląda nasze życie na co dzień i gdzieś między kolejnym kawałkiem ciasta czekoladowego nabitego na widelczyk i kolejnym cudownym uśmiechem Josha zdałem sobie sprawę, że ścisk w moim żołądku spowodowany stresem zupełnie znikł. Naprawdę poczułem się swobodnie przy Joshu, czułem się jakbym w końcu był na swoim miejscu. Czas i świat wokół wydawał się nie istnieć kiedy z nim byłem. Gdyby w budynek naprzeciw kawiarni, w której byliśmy uderzył meteor nawet bym nie zauważył, gdyby okazało się, że nie byliśmy w niej ledwie ponad dwie godziny a kilka dni, nie obeszło by mnie to, bo to wszystko co mogłoby się teoretycznie wydarzyć nie miało żadnego znaczenia, kiedy rozmawiałem i przebywałem z Joshem. Byłem, albo może byliśmy razem, jak w bańce, gdzie nasz świat toczy się innym tempem od tego, który jest poza naszą bańką. 

Jakkolwiek zdaje się to wszystko nie mieć sensu, tak dosłownie czułem jakby to spotkanie było przepełnione dziwną energią, jakąś dziwną siłą. A siła i moc zdawała się być wokół Josha, była w nim, w tym jak świat reagował na jego obecność i jak sam brązowooki reagował na świat wokół. Szaleństwo, że pozwolę sobie nazwać to magią. A ja sam po spotkaniu z nim czułem się wręcz jakby pobłogosławiony aurą, którą roztaczał wokół Josh. Czułem, że coś się zmienia.

Jednak zmiana na jaką ja sam czekałem... nie doczekałem się. Jeszcze nie dzisiaj. Josh sam przyznał, że lubi moje towarzystwo, ale chciałby mnie lepiej poznać, dowiedzieć się więcej o mnie zamiast z marszu po jednym, krótkim spotkaniu zacząć faktycznie się ze mną spotykać jak chłopak z chłopakiem. 

Nie szkodzi, tak może nawet będzie lepiej, poczekać, nie spieszyć się i naprawdę się poznać. Przecież sam o tym przez chwilę myślałem. W końcu tak powinno być, prawda? Żeby zbudować silną i zdrową relację raczej potrzeba czasu, tym bardziej go potrzeba, żeby wiedzieć z kim się człowiek chce związać. A związek kompletnie dwóch nieznajomych sobie ludzi raczej ma marne szanse na przetrwanie. 

Prawie bym zapomniał! Cały dzień zastanawiałem się nad tym jaką formę miało mieć dzisiejsze spotkanie z Joshem i tak właściwie on sam dał mi odpowiedź. Kiedy wyszliśmy z kawiarni podziękował mi za miłe towarzystwo i randkę. Czyli to jednak była randka! Tak naprawdę odpowiedź nie musiała paść ze strony brązowookiego. Sam powinienem był się domyślić, że gdyby chciał wyjść ze mną na koleżeńskie spotkanie to raczej poszlibyśmy na jakiegoś fastfooda, tak jak to robią tylko znajomi. Ale on zabrał mnie do kawiarni, a do nich raczej nie zaprasza się tylko kolegów.

Jednak tą przysłowiową wisienką na torcie był delikatny całus, który Josh złożył na moim policzku, kiedy się mieliśmy rozejść w swoje strony. Poczułem jak cała gromada motyli w moich brzuchu zrywa się do lotu.

Tak, to był cudowny dzień.

_________________________
(1073 słowa)

Nonsense Verses // Joshler [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz