XIII

283 22 19
                                    

Zrobiło mi się zimno, przecież jest dopiero jesień; nie czułem już nic. Chłód zupełnie jakby przejął świadomość całego ciała nie dopuszczając mnie do zdania. Byłem tak pusty i pozbawiony wszelkiej nadzieji. Ona nie żyje. Wiedziałem to. Czułem się jakby moje całe szczęście i jakiekolwiek uczucia utopiły się w tej smętnej wodzie rzeki, razem z nią.

Płakałem, nawet nie zwróciłem na to uwagi.

Przykro mi.

Ktoś gdzieś powiedział, jednak ja już dawno nie żyłem na tym świecie. To wszystko było gdzieś indziej, wszystko było przecież jedynie wyobrażeniem, snem; wszystko było normalnie, w prawdziwym świecie to wszystko się nie wydarzyło. Tu jednak była jedynie pustka i głuche echo normalnego świata.

Nie ma konsekwencji, nie ma niczego. Umarłem razem z nią.

Stałem tak, padał śnieg. Nawet świat mówił mi, że to nie jest rzeczywistość, wszystko dookoła mnie w tym utwierdzało dziwna struktura ziemi, skóry, drzewa. Czułem, że zamarzam wraz z białym puchem, zatapiałem się z nim gdzieś daleko w glebie trafiając do odchłani.

Już nikt nie miał żadnych oczekiwań. Nie mogłem już niczego zepsuć, nie miałem już czego. Nie mogłem już nikogo zawieść bardziej niż już to zrobiłem.

Wszystko było tak pięknie puste i obojętne, nawet niebo było nijakie wraz z nijakim śniegiem i nijako przyćmionymi kolorami otaczającego mnie świata.

Nijaka była też moja rozmowa ze współlokatorem.

Przyjedź tu.

Gdzie jesteś?

W szpitalu w *.

Była nijaka, nie pytał o nic, bo przecież nic się nie wydarzyło. Nie miał o co pytać, nie brzmiał na przerażonego; odebrał, to musiało być jedynie wyobrażeniem.

Wszystko było normalnie, nic się nie zmieniło. To była jedynie fikcja, którą sam sobie wymyśliłem chcąc oderwać się od codziennego życia. Ani on nie istniał, ani śnieg, ani współlokator ani świat ani sąsiadka. Nikt nie istniał i wszystko było tak idealnie odległe.

Byłem beznadziejny, zabiłem kogoś. Nie uratowałem jej. Mogłem jej pomóc, nic z tym nie zrobiłem nie pomogłem jej. Spełniłem jej ostatnia prośbę, jednak nie chcąc tego dokonać. Ja zasłużyłem na śmierć, ja zasłużyłem na cały ból i cierpienie, które przeżyła. Ja. Ja byłem temu wszystkiemu winny. Ja powinienem ponieść konsekwencje.

Powtarzałem zatapiając się w bólu wyrządzanym składanymi na moim ciele ciosów; które sam sobie zadawałem.

Wszystko jest nijakie.

Spadały kolejne płatki czarnej róży, barwiąc biały śnieg, niczym krople zabójczo wypływające z nadgarstka. Kolejne krople podobnie do  kolejnych ofiar, dobitnie spadając wydając wyrok; na zawsze pozbawiając śniegu jego jedwabnie białego odcienia.

Nie pomogłem nikomu, wszystkim jedynie przeszkadzałem przez całe moje jebane życie. Wszystko zachodziło piękną mgłą. Która zniknie wraz ze mną; pozostawię po sobie jedynie głuche echo, o zmarłych nie mówi się źle. Pozostawię więc nic nie znacząca ciszę nie docierającą do uszu kogokolwiek.

*

Gdy otwarłem oczy znajdowałem sie w czyichś objęciach; nie były to niestety wyczekiwane objęcia śmierci, tylko płaczącego spokojem współlokatora. Na moim nadgarstku zauważyłem zawiązany mocno bandaż. On nie miał jednego na sobie. Byłem rozczarowany, widocznie w śnie nie mogłem zginąć, nie mogłem też się podnieść, ani się odezwać. Patrzyłem na śnieg uśmiechając się. Nie umiałem wytłumaczyć czemu akurat w jego objęciach czuje się bezpiecznie, jednak nie potrzebowałem wyjaśnień potrzebowałem osoby, która się mną zajmie. Przynajmniej w tym głuchym śnie bez racjonalnego odbicia w rzeczywistości.

Bo Kawa Smakuje Lepiej W Samotności [soukoku; school au]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz