XXI

298 25 76
                                    

C:/Co się stało? Gdzie Akutugawa?

G:/On~ Chuuya, on. On. Przepraszam. Ja, to wszystko... Nie- Nie. Nie. Przepraszam. Chu- on. On, i ja i-.

Spokojnie Gin, spokojnie.

Powiedziałem próbując ją uspokoić, przytulając i starając odciągnąć jej myśli od tego wszystkiego; roztrzęsioną siostre mojego przyjaciela.

Nie proszę. Proszę nie on, proszę.

Wiedziałem, że nie powinienem go teraz zostawiać a pomimo to akurat dzisiaj musiałem jechać do tego jebanego rodzinnego miasta. Miałem pomyśleć o wprowadzeniu się do niego, o tym żeby mu pomóc, żeby się nim zająć, ale teraz to już nie miało żadnego znaczenia, teraz jedyne co mogłem zrobić żeby być blisko niego to zamieszkać w szpitalu, o ile jeszcze żyje, jednak nie pomogę mu już w żaden sposób, nie ja. Teraz jednak nie miałem czasu na myślenie o tym co by było gdybym był w stanie postawić innych na pierwszym miejscu, a nie moje sumienie i chęć bycia dla kogoś kimś wartościowym, obok całej krwi siedziała teraz w opłakanym stanie jego siostra. Jednak jak miałem kogokolwiek pocieszyć, jak mogłem tego dokonać w momencie, gdy wszystko się sypie i rozpada jeszcze bardziej z każdym moim słowem, niczym stara zabawka rozsypująca się w drobny mak przy każdym dotyku mającym na celu próbę jej naprawy. Byłem beznadziejny, a teraz miałem przed sobą kolejną osobę w bardzo podobnym stanie, rozpadała się w nieuchwytne drobinki wymagając naprawienia i pomocy.

Pomocy, której ja nie potrafiłem udzielić.

°

Teraz siedząc na podłodze, wszystko było już zepsute, wszystko co miało jakiekolwiek znaczenie, każdy który sprawiał że nie czułem się samotny, nawet gdy byłem sam.

Obiecał.
Dał mi słowo, że już tego nie zrobi; obiecał to, jednak tylko mi, a mnie wtedy nie było. Dane słowo nie ma żadnej wartości, nie zawiera w sobie żadnej gwarancji jego dotrzymania, jeśli wychodzi od nie wartej zaufania osoby, bądź składana jest komuś nawet od niej gorszemu.

A ja właśnie nią byłem.

*

W ciszy jechałem z Gin tramwajem do szpitala do którego, według tego co mi powiedziała w szoku, go zabrali. Miasto wydawało mi się dzisiaj wyjątkowo ponure, cała radość i szczęście tryskające w ludziach dotychczas podkreślone śniegiem nagle zniknęło; zastąpiło je jedynie nie kolorowe i pozbawione życia przedmieście. Wciąż pocieszając Gin, że wszystko na pewno będzie dobrze, że przecież żyje i nigdy by jej nie zostawił. Czułem się bezsilny, tak samo jak kilka lat temu, gdy nie byłem w stanie pomóc mojej siostrze; jak miałem kogokolwiek pocieszyć, czemu to miałem być ja; nie nadawałem się do tego, nie byłem w stanie nikomu pomóc, ja jedynie niszczę. Wiedziałem że nie pomogę nikomu, nie nadawałem się do tego, tak bardzo chciałem żeby w mojej obecności i przy moim towarzystwie, dla innych, łatwym było śmianie się, nie przejmowanie się problemami, czy opinią społeczeństwa, jednak widocznie takim nie było; nikomu łatwo się ze mną nie rozmawiało, nikt też nie czuł się komfortowo i nigdy nie przyciągał wagi do rozmów, które były unieważniane przez innych, czy inne przedmioty. A jedyne co robiłem to mam wrażenie, że tylko pogarszałem diametralnie każda sytuację jaka potrzebowała naprawienia. Moja matka miała rację, kurwa. Zawsze wszystkim tylko przeszkadzałem, na prawdę nie zasłużyłem na życie.

Teraz jednak chciałem pomóc Gin, za wszelką cenę.

Nawet za cenę własnego życia, chociaż ono, było jeszcze mniej warte.¹

*

Szpital wyglądał na nowy, jakby ledwo co wyremontowany i wyposażony, w godne miana placówki niosącej pomoc ludziom, specjalistyczne sprzęty; w przeciwieństwie do starego już sypiącego się budynku w moim rodzinnym mieście, wyglądającego bardziej na lazaret, który sprawiał wrażenie jakby w każdym momencie mogła nastąpić jego rozbiórka, lub samoistne zawalenie wprost na przebywających w jego środku pacjentów.

Bo Kawa Smakuje Lepiej W Samotności [soukoku; school au]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz