XXVI

199 18 4
                                    

Poranek nie był wyjątkowo miły, był pusty. Pozbawiony słów, gestów i miłych spojrzeń. Ciężko wstawało mi się z łóżka, jakby lekkie powietrze było teraz nagle smołą utrudniającą poruszanie. Siedziałem tak przez chwilę na łóżku przecierając oczy, próbując je otworzyć i zacząć ten dzień w miarę szczęśliwie, bądź przynajmniej obojętnie.
To nie był mój dzień. Cóż, chyba nigdy na prawdę nie był, nawet w założeniu 'cudownego' wszechświata, czy innych wierzeń świata.
Powinienem zrobić dużo, za dużo, wszystko tak bardzo mnie przytłaczało...
Nie było już przyjemnego ciepła a komfortowo smutna atmosfera dostała pozbawiona swojego komfortu stając się ciężką dla rozpoczęcia nowego dnia.
Spuściłem nogi na podłogę, której zimno przypomniało mi, że jednak wstałem przed chwilą a to wszystko nie jest mdłym snem. Pierwszy raz mogłem być wdzięczny za skąpe ogrzewanie w akademiku.
Współlokator dalej spał, biło od niego jakieś zimno i odizolowanie, nie chciałem żeby przeszło też na mnie, a nie mogłem mu w żaden sposób pomóc w momencie gdy jeszcze spał.
Westchnąłem, jakby mając nadzieję że ciężkie powietrze ustąpi swojego uporu i przestanie ciążyć na płucach i umyśle nie dając wystarczającego wytchnienia.
Wstałem i zaparzyłem sobie kawę. Patrząc na śpiącego Osamu próbowałem przygotować się na ten dzień. Wczorajsza wigilia, pomimo że była cudowna, wprowadziła też pewien konflikt, na którego wyjaśnienie dzisiaj nie mieliśmy już żadnej wymówki.
Cały świat za oknem wydawał się być pełen szczęścia, serdeczności. Może ze względu na brak stresu wywołanego pracą, czy ograniczoną ilość obowiązków ludzie w końcu otworzyli się na innych, gotowi przyjąć ich piękno. Możliwe jednak, że to ja jeszcze nie obudziłem się z tego pięknego spokoju i zaczynałem dostrzegać rzeczy które nie istnieją, chcąc uciec z tej zimnej klatki do ciepłego zewnętrza.
Gorąca kawa i zimne ściany stykające się z moimi plecami, kontrast który próbował oderwać mnie od tego zamglonego krajobrazu życia. Nie chciałem przygotowywać się do tej rozmowy, nigdy z resztą nie szła tak jak zaplanowałem, moje starania były bezskuteczne, więc na razie starałem cieszyć się kawą, mając nadzieję że współlokator szybko się nie obudzi.
Cisza była kojąca, ale jednocześnie zbyt uciążliwa; byłem rozdarty między wyborem dalszego pogrążania się w przytłaczającym milczeniu a włączeniem muzyki na słuchawkach. Żadna decyzja nie wydawała się być racjonalną, jak i żadna nie wydawała się być okropnie zła.
Podejmowanie decyzji nigdy nie było dla mnie najłatwiejsze; zbyt często przytłoczony byłem duża ilością rzeczy którą chciałem zrobić, rozplanowywałem dnie, po to by w finale nie zrobić niczego. Musiałem się tego wyzbyć, bo skoro dla innych nie było to takie trudne dla mnie też nie powinno być.
Zacząłem szukać moich słuchawek, które na szczęście nie były kompletnie rozładowane, puściłem muzykę, jednak jakąś lżejszą, nie typową dla mnie, żeby nie wypełniała mnie nieznośna cisza, ale jednocześnie nie zagłuszyła mojego spokoju.
Patrząc się na powoli żyjący świat nie zauważyłem nawet w którym momencie minęła godzina, ani kiedy wstał Dazai.
D;/ Dzień dobry...
Brzmiał na zmęczonego, jakby przez całą noc w cale nie spał a jedynie leżał przez całe te godziny.
C:/ Mhm...
Ja też nie brzmiałem entuzjastycznie, wszystko było takie... Pozbawione wszelkich emocji, nadziei i starań. Jakby wszystko już poddało się tej melancholii nie zważając na drzwi wyjściowe.
Współlokator zrobił sobie herbatę i usiadł obok mnie, w ciszy. W tej męczącej wszystkich ciszy, która była komfortowa, jednak nieustannie przypominała im o temacie, który musi zostać dzisiaj poruszony, a najlepiej- rozwiązany.
D;/ Chcesz coś powiedzieć...?
C:/ Jak mogłeś... Czemu?!
D;/...
C:/ Dlaczego musiałeś skrzywdzić niewinne dziecko, jak mogłeś coś takiego zrobić?!
D;/...
C:/ Huh, teraz będziesz udawać że nic się nie stało?! Że nie miałeś żadnego wpływu na swoje czyny i jego dzieciństwo?! Jesteś okropny!
D;/ Wiem.
C:/ Nie próbuj nawet budzić we mnie litości, czy poczucia winy. Bez względu na to co przechodziłeś, czy przechodzisz, coś takiego jest niewybaczalne.
D;/ Wiem.
C:/ Dlaczego więc to zrobiłeś?! Jak mogłeś zrobić coś tak nieludzkiego? Coś tak... Okrutnego!
D;/ Chuu- Ja... Przechodziłem wtedy przez trudny okres, wiem że to nie jest żadne wytłumaczenie, wiem że nie powinienem tego robić, ale...
C:/ Czy tobie jest przynajmniej przykro? Czy tobie jest szkoda, że to zrobiłeś? Czy w ogóle czujesz się przez to źle, czy tylko 'wiesz że tak nie wolno'?
D;/...
C:/ No tak czego ja się spodziewałem... Widziałeś go już wcześniej u mnie, nawet nie zareagowałeś, nie przyznałeś się, czy ty w ogóle zamierzałeś kiedykolwiek przeprosić?!
D;/...
C:/ Oczywiście wielki Osamu Dazai będzie ignorował wszelkie problemy! Jesteś kretynem.
Powiedziałem wstając od stołu, chciałem wyjść z tego pokoju gdziekolwiek, jak najdalej od niego. Zupełnie jakby nie znajdywanie się w jego pobliżu miało oznaczać rozwiązanie konfliktu i koniec wszelkich problemów.
D;/ Przepraszam...
Powiedział to tak cicho, że przez chwilę myślałem się że sobie to tylko wyobraziłem i zaczynam majaczyć, co z resztą było możliwe. Jednak kiedy odwróciłem się w jego kierunku, zobaczyłem zmianę w jego mimice, była subtelna i niemalże niezauważalna. Jednak znałem go za długo, żeby tego nie zauważyć.
C:/ Nie mnie powinieneś przepraszać.
Mój ton zabrzmiał bardziej chłodno i stanowczo niż się spodziewałem, mimo to po prostu wyszedłem z pokoju. Chciałem zapalić, chciałem coś z tym wszystkim zrobić. Żeby to kurwa w końcu znikło na zawsze.

---

Zapalniczka pomimo wszelkich agresywnych starań nie raczyła pomóc mi w tej sytuacji i za fenomenalny pomysł i cel istnienia ustaliła sobie nie działać kiedy jej potrzebuję. Mocno rzuciłem zapalniczką o podłogę, która po bliskim spotkaniu z betonem złamała się i rozpadła na kilka części.
Wydałem z siebie sfrustrowany okrzyk, miałem dość.
Stałem przez chwilę na świeżym powietrzu starając się uspokoić, jednak już po chwili porzuciłem swoje naiwne nadzieję i zacząłem czekać na innego uzależnionego ucznia.
Stojąc tak na chłodnym powietrzu, które atakowało moją twarz i ciało poddając próbie piekących igiełek, pierwszy raz w życiu chciałem kogoś spotkać, kogoś nieznajomego; tak bardzo, że przeklinałem świat o brak ludzi.
Spotkałem, jakiś chłopak wyszedł z brusy, wyglądał na za młodego żeby palić, ale nie zamierzałem się tym przejmować; normalnie może bym go upomniał czy zagadał, ale w tym momencie miałem dość wszystkiego, jeżeli okazałby się irytujący najprawdopodobniej bym mu przywalił, tak więc żeby ograniczyć takie możliwości do minimum zaraz po tym jak pożyczył mi zapalniczki i odpalił papierosa, oddaliłem się. Ciekawy dlaczego ten chłopak był taki zestresowany zacząłem być dopiero na dzień kolejny.
Stałem teraz oparty plecami o ścianę bursy, wdychając ten rakotwórczy dym do płuc i pozwalając żeby nikotyna mnie przeniknęła, nie miałem tu matki żeby mnie upomniała że znowu palę, nie musiałem też przejmować się tym że ubrania będą śmierdziały specyficznym zapachem dymu dopóki ich nie upiorę albo nawet dłużej, bo ojciec nie będzie czekać na mnie w domu z reprymendą.
Cisza.
C:/ Tsk, kurwa!
Słuchawki się rozładowały. Całymi moimi siłami powstrzymywałem się przed aktem wandalizmu w postaci pokopania najbliższego kosza, ławki bądź drzwi do brusy. Jedyną rzeczą która na tym ucierpiała była moja zapalniczka, która nadal leżała w milionach części na chodniku.

...

wróciłam, żyje (podobno jeszcze) tak więc po dłuższej przerwie w końcu wrzucam i odpisze na komentarze

przepraszam że tak długo


Bo Kawa Smakuje Lepiej W Samotności [soukoku; school au]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz