VII(|||)

324 27 93
                                    

Pov Dazai'a//

Znowu zjebałem, znowu.
Nic nie zrobiłem, ale nikt niczego nie oczekiwał prawda? Wszyscy przecież wiedzą kim jestem i jaki jestem.

Nikomu nic nie mogłem zarzucić, tylko sobie.
Dobrze.
Dobrze.
Dobrze.

Wiedziałem, że znowu każdego skrzywdzę, każdego opuszczę i zostawię. Zostanę największym chujem.
I dobrze, czułem że właśnie nim jestem i zasługuje na to wszystko. Zasługuje na nienawiść mojego ojca, na wykorzystywanie mnie przez rodziców. Na bycie ich zabawką. W głębi duszy czułem, że na to zasłużyłem; ponieważ byłem najgorszym. Bylem najgorszym z nich wszystkich i nie byłem jednym z nich.

Nie martwiłem się o niego; chciałem - nie wiem.
Zatrzymać go przy sobie? Bo on się o mnie martwił. Był jedyna osoba, która się mną opiekowała, co prawda na swój sposób, ale jednak. Dlatego mu to powiedziałem w nocy. Byłem pijany, specjalnie; przecież pijani ludzie mówią prawdę. Przy okazji nie byłem aż tak pijany, wypiłem tylko niecałe pół butelki wódki i kilka win.
Nie martwiłem się w żadnym stopniu o tego jego picie kawy. Chciałem, żeby mnie na prawdę polubił. Myślał, że o niego dbam. Bo potrzebowałem takiej osoby. Nikt inny mnie nie chciał.

Przez to jeszcze bardziej zjebałem. Ale co miałem robić; jedyne co umiałem to opuszczać ludzi. I sprawiać, że będą mnie jeszcze bardziej nienawidzić.

Szczerze mówiąc lubiłem patrzeć z boku na ludzi; obserwować ich zachowania i być w stanie się w nich wcielać. Godzinami uczyć się przed lustrem jak się zaśmiać, żeby wyglądało to szczerze.

Ale nigdy nie byłem ich częścią. Nawet tą najmniejsza. Pomimo moich wszelkich starań w to włożonych. Wyciągnąłem ostrze zza caes'a (chuj wie jak to sie pisze?) i przyłożyłem do brzucha, poczułem jak żyletka rozdziela część mojej skóry.

Nie byłem ich częścią. Nie byłem. Z każdym wyrazem pojawiały się nowe nacięcia, które sprawiły, że wypływały kolejne kropelki krwi. Chciałem sprawdzić, jak daleko będę w stanie się zagłębić. Widziałem dobrze gdzie są żyły, gdzie tętnice; przynajmniej te najważniejsze.

Nie przeszkadzało mi krzywdzenie ludzi do okoła, jedynym co mi przeszkadzało były konsekwencje, ponieważ przez zrażenie kogoś innego mogłem uniemożliwić nawiązywanie relacji z innymi; nie chciałem, żeby moja 'reputacja' mnie wyprzedziła. Czasami sprawdzałem jak daleko jestem w stanie zajść w relacji z Kunem dopóki się na mnie nie obrazi. Zawsze wtedy z zaciekawieniem patrzyłem na każdą część jego mimiki, ucząc się reakcji ludzkich.

Jednak Chu był trochę inny niż wszyscy; miał jakieś problemy z agresją. Jednak coś było w nim intrygującego, niby zachowywał się jak wszyscy jednak miał bardzo wiele innych reakcji, niby subtelnych niby niezauważalnych, ale innych. Biorący pod uwagę to jak bardzo był introwertyczny wcale mnie to nie dziwiło; nie wychodząc do ludzi nie mógł pobierać od nich jakichkolwiek zachowań i przyzwyczajeń.

Co było piękne.

Był inny.

Inny jak ja, jednak on był częścią ludzi.

Podłoga prysznica coraz bardziej brudziła białe kafelki stając się całą w czerwonej cieczy. Nie chciało mi się stamtąd ruszać.

Zadzwonił mój telefon - ojciec. Nie będę odbierał, może i zasłużyłem na to wszystko; jednak mimo to nie zamierzałem żeby znowu mnie wykorzystywał.

Nawet nie wiem kiedy włączyła się poczta głosowa, ale gdy tylko usłyszałem jego głos zacząłem cały się trząść. Nie byłem w stanie czegokolwiek zrobić. Po prostu siedziałem z rozciętym brzuchem walcząc o oddech. Zaczynały przypominać mi się wszystkie wcześniejsze lata; wiedziałem, że nie mam nawet do kogo zadzwonić. Nikt nie przybiegnie do mnie, nikomu by się nie chciało; wszyscy wiedzą przecież dobrze, że się tnę, że próbuje się zabić praktycznie każdego dnia; ale po prostu się tym nie przejmują. Licząc na to, że w końcu się uda i zniknę z ich życia; przecież byłem tylko problemem.

Zacząłem rozcinać ręce. Jednak nie czułem już bólu; nie dawały mi ukojenia. Zacząłem przyciskać żyletkę tak mocno, że opuszki moich palców zrobiły się białe.
Jednak to też nie pomogło. Musiałem się uspokoić sam. Musiałem.
Przecież zawsze to robiłem.

Pomagało.

Pomagało cholera.

Po policzku zaczęły spływać mi pojedyncze łzy. Panikowałem, bałem się do tego przyznać przed samym sobą; byłem słaby, słaby samotny i bezwartościowy. Coraz ciężej mi się oddychało; traciłem coraz więcej krwi a to już nie pomagało. Zaczynało robić mi się słabo; przez co coraz ciężej mi się oddychało, nie chciałem umierać teraz. Trzęsącymi rekami starałem się jakoś zatamować krew, jednak jedyne co rany zapiekły. Żyletka wypadła mi z rąk, zacisnąłem oczy. Musi przejść.
Musi przejść.
Przejdzie.
Przedzie jak zawsze.

Powtarzałem w kółko.

Jednak nie pomagało.

Wziąłem telefon; wybrałem numer do Kun. Po 3 sygnałach odebrał.

Kun, ja- bo ja-

Starałem się sklecić słowa walcząc o każda chwilę i oddech.
Zabawne; zupełnie jak z dniami w życiu.

Hmm?

Zapytał spokojnie.

Ja- nie- mogę - oddychać.

Czułem że umieram. Nie chciałem umierać, ale nie chciałem żyć. Chciałem pozostać gdzieś pomiędzy. Po prostu juz nie czuć.

Wszystko jest czerwone. Pięknie czerwone, ale ja nadal nie mogę się uspokoić. Chyba umieram.

Powiedziałem szybko.

Mhm, no ale chyba chciałeś umrzeć?

Zapytał.

Coś w tym momencie we mnie pękło.

Wiedziałem.

Przecież wiedziałem od początku, nie byłem nawet zdziwiony.

A mimo to miałem nadzieję, że będzie inaczej.

Ale nie, miał rację zasłużyłem na to. Byłem nikim więcej jak jebanym problemem.

Haha no masz rację.

Zaśmiałem się najbardziej szczerym uśmiechem na jaki byłem w stanie się zdobyć po czym się rozłączyłem.

Przecież wiedziałem.

Kurwa wiedziałem.

Zacząłem trząść się jeszcze bardziej. Dla kogo ja właściwie żyłem? Dla kogo? Zabawne - pomyślałem. Wszystkich tylko denerwuje bądź jestem dla nich problemem.

Dla kogo ja żyje?

Zapytałem siebie po raz ostatni.

******************
mieszam w czasie strasznie i musicie mi wybaczyć za to niestety ale nie mam siły i wstawiam to co już mam

818 słów

jak są jakieś błędy piszcie to poprawię

Bo Kawa Smakuje Lepiej W Samotności [soukoku; school au]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz