XLVII. Odgałęzienie

459 187 708
                                    

Elena zatrzymała się u szczytu schodów. Objęła spojrzeniem hol, cicho wzdychając. Gdy opuszczała niespełna rok temu rodzinny dom, aby wyruszyć w podróż poślubną, przygnębienie nie roztaczało się w niej nadto. Tym razem coś jej jednak podpowiadało, by skupiła się i zapamiętała każdy detal, bo nie wróci tu prędko.

Powoli zeszła ze schodów, w majestacie godnym królowej. A nią przynajmniej była w oczach ojca. Rękawiczką gładziła balustradę, gdy z wolna pokonywała każdy schodek. Zatrzymała się na parterze, gdzie czekali na nią bracia i mąż.

— Co ty z sobą zrobiłeś...  — Dotknęła lica Davida, na którym pojawił się krótki zarost. — Zapuściłeś się jak dziad. — Co prawda już wcześniej widziała brata w tejże odsłonie, lecz jakoś nie miała okazji rzec, cóż myśli.

— Jesteś jedyną kobietą, której coś się we mnie nie podoba. — Wzruszył ramionami.

— A więc i jedyną szczerą.

— Szkoda, że nie zostaniesz do Wielkanocy — podjął nagle Rafael, przerywając Davidowi, który rzekł coś cicho, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi.

— Może przyjadę na przyszłoroczne święta. Albo wy odwiedzicie nas. — W jej oku pojawił się błysk.

— Nie wiem, czym tam karmią, więc nie — odparł poważnie Rafael. — Jeszcze nic mi nie zasmakuje i będę umierał z głodu.

Elena roześmiała się głośno. Zaplotła ręce na ramieniu brata, po czym wspięła się na palcach, by móc przysunąć usta wprost do jego ucha.

— Wiesz, w Wiedniu będę miała sernik tylko dla siebie. Tylko ja i on. Bez rodzynek. Bez ciebie — wyszeptała.

— Ach, mam pewien plan. — Rafael przeniósł spojrzenie na szwagra. — Amadeusie, może ja z tobą wyjadę, a tę tu obecną niewiastę zostawimy?

— Muszę to przemyśleć — odparł niemrawo Strasser. Nie bawiła go ta dyskusja i nie miał ochoty się włączać w tę pełną ironii rozmowę. Przypominał mu się Philipp. On też wciąż zdawał się dzieckiem. Zauważył, że nie tylko on nie dorósł.

— Ależ ja bym był wspaniałą Eleną! — Strącił znad czoła kręcony kosmyk. — Hm, co by tu dziś porobić? A no tak, populacja pianistów sama się nie zmniejszy, trzeba im dopomóc w zejściu z tego świata — prawił słodkim głosem, kładąc dłonie na biodra. —  Albo... Och nie, zjadłam to ciasto, teraz będę gruba, ale przynajmniej Rafaelowi nic nie zostało. Cóż, pucołowata, ale przynajmniej usatysfakcjonowana.

Rodzeństwo wybuchnęło śmiechem. Elena naprędce uderzyła Rafaela wachlarzem w ramię, lecz prędko schowała swój atrybut za plecami, bo w oddali dostrzegła matkę. Za nią kroczył ojciec, który pospiesznie wyminął swą małżonkę. 

— Moje kochanie... — Zamknął córkę w ramionach. Ścisnął ją mocniej niczym gorset. — Obiecuję, że niedługo cię odwiedzimy.

— Nie byłeś za granicą od zamierzchłych czasów — wspomniała naburmuszona Josefina.

Jej mąż ostatnim razem wyjechał poza Hiszpanię lata temu, gdy jego kuzynka zamieszkująca w Portugalii zmarła. Gdyby nie uroczystości pogrzebowe, nie wychyliłby nosa z domu. Na początku małżeństwa próbowała zachęcić Héctora do wyjazdu, lecz ten wciąż zdawał się zapracowany. Podróż poślubną do Rzymu wspominała z rozrzewnieniem, dlatego też rozczarowała się wielce, gdy okazało się, iż nie powtórzy się nic podobnego. Z czasem zaakceptowała to, że nie zobaczy za wiele, bo jej mąż przyrósł do Madrytu niczym korzeń winorośli.

— Zawsze marudziłaś, że nic nie masz z życia... To jeszcze cię w Wiedniu zobaczą.

— Mój ojciec na pewno się ucieszy. Bardzo państwa lubi — wtrącił Amadeus.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz