XII. Boże Narodzenie

668 217 972
                                    

— Myślisz, że twoi rodzice poczują się urażeni, jeżeli nie spędzę z wami wigilii? — zapytał niepewnie Hiddleston Eleny. — Nie chcę odrzucać zaproszenia doñi Josefiny, ale pewne sprawy nie mogą czekać. 

— Nie przejmuj się tym. Święta to i tak czas dla bliskich — odparła niewzruszona. Williamowi nie spodobała się ta odpowiedź. 

— Nie jestem wam bliski? — zapytał, unosząc krzaczastą brew. —  A kto jest? Może ten muzyk, z którym tyle rozmawiałaś pierw w operze, a potem w kościele? O czym dyskutowaliście?

— Nie powinno cię to interesować. Ja nie pytam, z kim spędzasz czas — wysyczała. 

 — Niedługo się pobierzemy — przypomniał, ciasno opasując dłonią ramię narzeczonej, czym sprawił jej ból. Elena zacisnęła zęby. — Chcę, żebyś oddawała mi szacunek. 

— Puść... — jęknęła. 

— Będę dobrym mężem, ale musisz być dla mnie miła — zaszemrał, gładząc jej lico. Odsunęła się, co go zdenerwowało. Zacisnął pięść i uderzył nią w ścianę, do której przyciskał jej delikatne ciało. Potężna dłoń wylądowała tuż przy jej twarzy. — Moja pierwsza żona nie potrafiła docenić tego, co ma. Nie popełniaj jej błędów. 

Elena nadęła policzki, biorąc głęboki wdech. Z trudem powstrzymywała się od tego, aby nie splunąć Williamowi w twarz. Wbiła łokieć pod jego żebro, a ten, zgięty w pół, oddalił się od niej. 

— Jeśli szukałeś głupiej gęsi, to wybrałeś nie tę zagrodę — sarknęła i prędko opuściła bawialnię.

*** 

 — Wiesz, jaki jest dziś dzień? — zapytał podekscytowany Amadeus.

— Oczywiście. — Philipp, leżąc na szezlongu, założył ręce za głowę. — Wigilia — odpowiedział spokojnie. 

— Dokładnie! — przytaknął uradowany Amade. 

—  I z czego tak się cieszysz? Przecież nie lubisz świąt. — Zdziwił się Philipp.  

— Nie lubię, ale dziś kończy się moja męka z Eleną. Pamiętasz, co powiedziałeś? 

— Pamiętam — westchnął. — Jeśli wytrzymasz choć do Bożego Narodzenia, to przez kolejny kwartał odpuszczę sobie flirty z tymi pięknymi pannami z ziemi o głęboko zakorzenionej religii — zacytował bezbłędnie swe słowa sprzed trzech miesięcy. 

— Mam nadzieję, że pożegnałeś się z Pią, bo długo jej nie zobaczysz — rzekł poważnym tonem Amadeus. 

— Ale przecież ja nie mówiłem poważnie... To był głupi żart! — Próbował się bronić. Nie wyobrażał sobie zaprzestać odwiedzin saloniku, jak zwał przybytek prowadzony przez Pię. — Susana, Klara, Dolores... One wszystkie się zapłaczą, gdy tak nagle przestanę przychodzić. Lola jest bardzo wrażliwa!

— Wzruszające — bąknął obojętnie Amade.

— Też tak sądzę. — Powstał na równe nogi. — A więc zapomnijmy o tym, co mówiłem. Ty znów będziesz gnił w pokoju, a ja... 

— A ty będziesz gnił w pokoju obok — dokończył i stanął przy drzwiach.  

— Amade... — lamentował Philipp. — Jak długo mają trwać moje katusze? Do końca roku?

— Oczywiście, że nie, do tego został tylko tydzień — prychnął. — Męczyłem się z Eleną trzy miesiące, więc ty tyle czasu pobędziesz sam ze sobą. A więc do wiosny wiedziesz przykładne życie. 

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz