#10 Drunk And Nasty

1K 83 117
                                    



#corpoboyff na Twitterze!

— Heej!

Louis padł na swoje kolana po wejściu do domu. Dwójka bliźniaków zerwała się w jego stronę, mocno go przytulając. Szatyn ostrożnie odstawił swojego laptopa na bok, obejmując dwójkę rodzeństwa.

— Gdzie byłeś? - Zapytała Doris zarzucając ręce na ramiona brata.

— Miałem spotkanie.

— Praca, praca, praca, praca, praca... - Ernest zaczął powtarzać jak mantrę, zaraz śmiejąc się głośno razem z siostrą.

— Idź ty praco. Jest mama? - Zapytał wstając na proste nogi, łapiąc torbę z laptopem w dłonie.

— Właśnie nakładamy makaron. Będziesz jadł?

— Chyba cały garnek.

Louis odetchnął głęboko, zdejmując swoje buty. Jego rodzeństwo uciekło do kuchni, już po chwili krzycząc wszystkim, że Louis wrócił, na co szatyn śmiał się pod nosem. W jego myślach zaś ciagle był Harry. Dziś byli tak cholernie blisko siebie. Trzymali się za ręce, i to nawet dwa razy. Prawie się pocałowali. To brzmiało jak szaleństwo, ale jak i również najpiękniejszy sen.

Nie wiedział tylko czy chciał się z niego budzić czy nie. Z każdą chwilą, każdym oddechem i każdym słowem pragnął Harry'ego coraz bardziej. Swojego cholernego pracownika, którego przecież nie mógł chcieć wcale. To sprawiało że budziła się w nim iskra frustracji, która zaś spychała go na szlak bezsilności.

Wiedział że nie może zbyć swojego serca, bo wszystko będzie bolało nawet bardziej. Wiedział też że nie może go słuchać i być na każde jego zawołanie. Serce było dobrym przyjacielem, aczkolwiek często sprawiało, że wybuchała mu głowa, a jego mózg zmieniał się w papkę. Nie potrafił rozróżnić lewej od prawej, więc nie wiedział w którym iść kierunku, aby później tego nie żałować.

Ale Harry...

Harry był tak cudowny, że kiedy tylko o nim pomyślał, od razu przenosił się w spokojne miejsce. Śpiew ptaków, zielona trawa, rozkwitające kwiaty, mały spokojny strumyk... Jego myśli od razu się wyciszały.

— Dzień dobry, mój duży chłopczyku. - Uśmiechnęła się mama Louisa, wyciągając rękę w stronę jego głowy.

Kobieta zanurzyła palce w gęstych włosach syna, delikatnie je czochrając, aby następnie ścisnąć je w piąstkę i przyciągnąć głowę Louisa do swojego ramienia.

Louis zawsze miał dobrą relację z mamą. Była dla niego ogromnym wsparciem, nawet jeśli go faworyzowała. Cóż, kiedyś. Teraz kiedy jej dzieci były dorosłe, i kiedy przeżyła poważną rozmowę na temat tego że Louis jako jedyny syn dostaje wystarczająco za dużo w porównaniu do dziewczyn, zmieniła swoje zachowanie. W każdym bądź razie była dla każdego swojego dziecka idealną mamą. Szczególnie w okresie ich życia kiedy to spełniała rolę matki i ojca. Louis tak naprawdę nie znał swojego taty- zostawił ich kiedy był małym chłopcem, i tak naprawdę wychował go Mark, a później Daniel. Mieli ciężkie dzieciństwo, ale najważniejsze było to, że się kochali.

— Co taki zamyślony jesteś? - Zapytała kiedy przytulił ją od tyłu, zaczepiając się podbródkiem o jej ramię.

— Zmęczony. I super głodny. Pomóc nakładać?

— Nie, wezmę dziewczyny. Idź zmień tą koszulę. - Oznajmiła odkręcając się w jego stronę. — Och... Pachniesz inaczej?! Zmieniłeś perfumy?

Louis powąchał jeden ze swoich rękawów- przez to że był z Harrym tak blisko, nosił na sobie jego zapach. Uśmiechnął się delikatnie.

— Mogę jej nie ściągać? - Zapytał unosząc kącik ust w górę.

My Corpo Boy | larry stylinson fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz