rozdział 36

91 5 2
                                    

Dwa tygodnie później

Czas mijał, Peter pomału godził się z sytuacją, a ja... Ja po prostu próbowałam jakoś normalnie żyć, choć od jakiegoś czasu strasznie źle się czułam. Nie wiedziałam, co dokładnie mi było, ale pewnie było to zwykłe przemęczenie, bo dość często opiekowałam się Morgan, ogarniałam sprawy w moim muzeum i jednocześnie domu, a także siedziałam czasami do późna, pilnując Petera, który początkowo miał sporo snów z May w roli głównej.

Tamtego dnia zrobiłam sobie wolne i wróciłam do Nowego Jorku, by spotkać się z MJ, która zapraszała mnie do siebie już od jakiegoś czasu.

- Hej, Michelle.

- Cześć. Wchodź, rodziców nie ma akurat w domu. - powiedziała, odsuwając się, by zrobić mi przejście. Kiedy wreszcie weszłam do środka, dziewczyna zamknęła drzwi i poprowadziła mnie w głąb mieszkania. - Miło, że wpadłaś.

- Muszę się trochę rozerwać po ostatnich tygodniach. Jestem wykończona i psychicznie, i fizycznie. - odparłam zgodnie z prawdą, opadając na kanapę w salonie. Mieli tam naprawdę przytulnie.

- Jak bardzo źle jest? - spytała, siadając koło mnie. Westchnęłam cicho, wiedziałam, że powiedzenie jej o wszystkim znacznie mi ulży.

- Jest lepiej, widać postępy, ale to wciąż nie jest ten sam Peter, co wcześniej. Widzę, że ciągle się męczy z tym wszystkim, a ja już naprawdę nie wiem, co robić.

- Musi to sam przetrawić. - stwierdziła, a nie mogłam się z nią nie zgodzić. Miała rację, co tu dużo mówić. - Masz na coś ochotę? Herbaty? - zapytała, wstając, by mnie porządnie ugościć. Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Może lepiej jakiegoś soku, jeśli masz. - odparłam, na co dziewczyna przytaknęła skinieniem głowy.

- To zaraz wracam.

~*~

- Dzięki jeszcze raz za spotkanie, Michelle. - powiedziałam, wychodząc od dziewczyny po kilku godzinach. Tamto spotkanie, rozmowa z Michelle dobrze mi zrobiły. Chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o tym, co czekało mnie w domu.

- Nie ma sprawy. Mam nadzieję, że widzimy się niedługo. - stwierdziła, opierając się o framugę drzwi. Miała przekrzywioną głowę i patrzyła na mnie z uśmiechem, co wyglądało naprawdę uroczo.

- Koniecznie. - potwierdziłam, ciesząc się już na kolejne spotkanie, którego nawet nie umówiłyśmy. - Cześć.

Wyszłam z budynku już chwilę później. Rozejrzałam się, by zaraz skierować się w odpowiednią stronę. Szłam przez chwilę w ciszy, bo był już wieczór i ludzi nie było już za wiele na zewnątrz, choć wciąż było ich wystarczająco dużo.

- Austin, powiedz mi, gdzie jest Peter. - odezwałam się, wiedząc, że sztuczna inteligencja doskonale mnie słyszała. Mógł nawet gadać z mojego telefonu.

Przez kilka sekund było cicho, ale prędko do moich uszu dotarł spokojny głos Austina.

- Jest na waszym dachu.

- Dzięki wielkie. - odpowiedziałam, po czym od razu schowałam się w jakimś zaułku, by bez przeszkód przejść przemianę.

Dotarcie na "nasz dach" nie trwało długo i znalazłam się tam dość szybko. Wylądowałam ostrożnie, już z daleka dostrzegając sylwetkę chłopaka, który siedział na skraju. Coś jednak podpowiadało mi, że jest nie tak.

- Peter? - spytałam cicho, podchodząc do niego bliżej. Chłopak odwrócił się już po chwili, a ja od razu zakryłam usta ręką. - Mój boże! Co ci się stało? Wszystko w porządku? Kto ci to zrobił?

- Nic mi nie jest. - mruknął, spuszczając wzrok. Próbowałam go dotknąć, ale zrezygnowałam z tego, nie chcąc sprawiać mu dodatkowego bólu.

- No jak nic? Jesteś cały poobijany, masz rozcięty łuk brwiowy, wargę i rozwalony nos. To według ciebie nic? - odparłam, a on westchnął ciężko. Może nie powinnam tak reagować, ale byłam w szoku. - Pokaż mi to. - dodałam, mimo wszystko dotykając jego policzka. Przejechałam delikatnie palcem po jego wardze, ale Peter od razu się skrzywił.

- Auć!

- Sorry. - mruknęłam, zabierając rękę. Chłopak spojrzał na mnie z bólem, a ja na niego ze smutkiem. - Musimy to opatrzeć, Pete.

- Nie ma potrzeby. - stwierdził, choć wiedziałam, że wcale tak nie uważał. Ból, jaki widziałam w jego oczach, mówił sam za siebie, a tego nie dało się podrobić. On cierpiał, a ja zamierzałam mu pomóc.

- Jest i nie ma gadania. Chodź, pokażę ci coś. - powiedziałam, wystawiając w jego stronę dłoń, którą złapał po chwili, ku mojej uciesze.

- Zgoda.

~*~

- Przecież to stara siedziba... Co my tu robimy? Przecież sprzedali ten budynek. - odezwał się Peter, kiedy stanęliśmy przed wielkim budynkiem. Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.

- Tak, to fakt. - przytaknęłam, kiwając głową na potwierdzenie jego słów. Chwyciłam jego dłoń, przenosząc na niego swój wzrok już całkowicie. - Ale teraz ja jestem tego właścicielką. To wszystko należy do mnie.

- Żartujesz?

- Skądże? Nie kłamałabym w takiej sprawie. - odparłam z powagą, po czym wskazałam na drzwi. Peter patrzył na mnie i widziałam, że nie wiedział, co zrobić. - Wejdź, a się przekonasz.

Oboje weszliśmy już po chwili do środka i od razu skierowaliśmy się do windy. Piętro mieszkalne było na wyższych piętrach i to właśnie tam chciałam go zabrać. Szczególnie, że tam miałam apteczkę.

- Z kim się właściwie pobiłeś? - spytałam, opierając się o jedną ze ścian windy. Czasami, gdy nią jeździłam, przypominał mi się Waszyngton i ta cała akcja w pomniku.

- Nie wiem. Jakiś gościu znęcał się nad dzieckiem. - powiedział, wzruszając ramionami. Westchnęłam cicho, nie potrafiąc się na niego gniewać. Może głupio postąpił, bijąc się z ów mężczyzną, ale tu chodziło o dziecko. Ja postąpiłabym podobnie.

- Wygląda gorzej od ciebie?

Cichy śmiech dobiegł mnie z jego strony, co uznałam za potwierdzenie i swój mały triumf.

Wkrótce winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, a ja ponownie chwyciłam jego dłoń, by zaprowadzić go do łazienki. Choć była w tym samym miejscu, to wiedziałam, że minęło sporo czasu, odkąd tam był.

- Chodź. Łazienka i pokój już są praktycznie gotowe, wyremontowane, ale wciąż brakuje mebli. Opatrzę cię w łazience, a później zostaniemy tu na noc.

- Czemu mi nie powiedziałaś o tym miejscu? Pomógłbym ci. - stwierdził, a ja zatrzymałam się przed odpowiednimi drzwiami, patrząc na niego. Stanęłam przed nim przodem, by mieć lepszy widok na jego ciut pokiereszowaną twarz.

- To miała być niespodzianka. Miałam wszystkim powiedzieć, gdy wszystko byłoby już gotowe. Sytuacja wymagała bym przyprowadziła cię tu wcześniej.

Weszliśmy do łazienki, więc prędko wskazałam mu, by usiadł na toalecie. Tam lepiej mogłabym się nim zająć i opatrzeć jego rany.

- Siadaj. - nakazałam, a on posłusznie wykonał moje polecenie, wcale się nie sprzeciwiając. Ja w tym samym czasie zaczęłam szperać w szafce w poszukiwaniu odpowiedniej rzeczy. - Mam tu gdzieś apteczkę, bo ostatnio jeden z robotników nieco się zranił. Oo, jest. - powiedziałam, wyciągając apteczkę. Zaraz stanęłam przed Peterem, kładąc ją na szafce obok. - Najpierw ci to odkażę, a później zajmę się resztą. Jeśli będzie szczypać, to mów.

Peter nie protestował i dał mi się pozszywać. Nie miał wyboru.

Inna niż wszystkie 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz