rozdział 40

113 6 0
                                    

Było wcześnie rano, kiedy wstałam, zostawiając Petera śpiącego. Wiadomość o ciąży nie dawała mi spokoju, a wiedziałam, że w jej jestem już jakoś od półtora tygodnia. Peter nie wiedział, bo najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Bałam się jego reakcji, bo mimo że mnie kochał, tak naprawdę nie wiedziałam, jak zareaguje na tą nowinę.

Pogrążona we własnym świecie, nie zwracałam nawet uwagi, że Pete już wstał, ubrał się i przyszedł do kuchni, gdzie właśnie przygotowywałam śniadanie. Ogarnęłam to dopiero, kiedy objął mnie od tyłu, kładąc głowę na moim barku. Bardzo lubił to robić.

- Cześć, Śnieżynko. - przywitał się, na co nieświadomie się uśmiechnęłam. Już od jakiegoś czasu było z nim o wiele lepiej, dzięki czemu nie martwiłam się, że coś sobie zrobić pod moją nieobecność. Widziałam, jak bardzo przeżywał śmierć May.

- Hej. - odpowiedziałam od razu, zerkając na niego przez ramię. Brązowe tęczówki chłopaka skanowały wszystko, co tylko robiłam. - Głodny? - spytałam, wskazując głową na nasze śniadanie. Nie było to jakieś szczególne dane, ale było dobre, więc nie było co narzekać.

- Jak diabli. - zaśmiał się, cmokając mnie w policzek i przy tym znów wywołując na mojej twarzy uśmiech. Jak ja go kochałam. - Co robisz? Pięknie pachnie. - dodał, odsuwając się nieznacznie, by przyjrzeć się tostom, które smażyłam. - Mmm... French toast.

- Skąd ta pewność?

- Jadłem je raz i były boskie. Twoje pewnie też takie będą. - stwierdził, a mnie zrobiło się niewyobrażalnie miło. Gotowałam już w Chicago, ale mistrzem kuchni nigdy nie byłam. To miłe, że tak mówił.

- Tego się trzymajmy, bo robię je dopiero drugi raz tak naprawdę. - powiedziałam ze śmiechem, wyciągając tosty na talerz. Zaraz postawiłam je na stole, przy którym usiedliśmy. - Zastanawiałam się, czy nie iść na cmentarz dzisiaj. Posprzątać grób i w ogóle.

- W sumie, to możemy. - odparł Peter, po czym nagle posmutniał. Wiedziałam, co się święciło j nie chciałam wprowadzać smętnej aury do tego śniadania. - Wciąż jakoś nie mogę...

- Tak, ja też. - przerwałam mu prędko, czując nieprzyjemny ścisk w sercu. Brakowało mi May, jej humoru, jej rozmów... Po prostu jej całej. P- Na pewno jest z ciebie niesamowicie dumna. Rodzice tak samo. Gdyby żyli, na sto procent byliby dumni z takiego syna.

Peter spuścił głowę w dół, drapiąc się po karku. Nie lubił rozmawiać o rodzicach, co szanowałam. On również nie wypytywał o moją matkę, której nie dane mi było poznać. Nigdy jej nie szukałam, bo nie bez powodu mnie oddała. Z resztą, gdyby chciała mnie kiedyś poznać, odezwałaby się. O ile wciąż żyła, bo tego też nie wiedziałam.

- Dziękuję.

Już mieliśmy zabrać się za posiłek, gdy znów poczułam, jak jakaś gula podchodzi mi do gardła. Doskonale wiedziałam, co się święciło i nie podobało mi się to. Te wymioty męczyły mnie niemiło, ale nie byłam w stanie zrobić nic, by im zapobiec. To musiało minąć samo.

- Sma... - zaczął Peter, biorąc pierwszego tosta do ust. Patrzyłam na niego, czując, że więcej nie wytrzymam, a wolałam nie zwrócić zawartości swojego żołądka przy stole, przy którym jedliśmy.

- Przepraszam.

Wybiegłam z jadalni i od razu skierowałam się do łazienki, a tam już...

Spuściłam wodę i podeszłam do umywalki, by się umyć i przepłukać trochę usta. Cholernie trudno było się pozbyć tego smaku i zapachu. Wyplułam wodę i dopiero wtedy dostrzegłam, że w progu drzwi stał zmartwiony Peter, który przyglądał mi się uważnie. Odwróciłam się do niego przodem, opierając się o umywalkę.

- Co się dzieje? Wszystko w porządku? Co ci jest? - spytał z troską, podchodząc do mnie bliżej. Złapał moją twarz w swoje dłonie, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia w jego kierunku. Serce waliło mi w piersi, gdy uświadamiałam sobie, że w końcu będę musiała powiedzieć mu, co mi było.

- Ah, nie czuję się najlepiej w ostatnim czasie, ale to przejdzie. Nie przejmuj się. - mruknęłam, w nadziei, że w to uwierzy. Nie był głupi, martwił się i prawdopodobnie bał, ale tak naprawdę nic mi nie było.

- Na pewno? To nie wygląda dobrze. - powiedział, wskazując na kibel, który stał tuż za nim. Pokręciłam głową, by odgonić od siebie wszelkie myśli. Tak cholernie bałam się jego reakcji.

- Po prostu w ostatnich miesiącach za dużo pracuję przy tej budowie, ale nic mi nie jest, naprawdę. To nic takiego. - powiedziałam mimo wszystko, starając się brzmieć jakoś sensownie. Po części było to prawdą, ale moje dolegliwości wskazywały na tak oczywistą, a zarazem nieoczywistą rzecz. - Chodźmy zjeść te tosty, bo zaraz ostygną. - dodałam od razu, łapiąc go za dłoń i ciągnąc w stronę wyjścia. Peter zatrzymał mnie jednak.

- Ale na pewno nic ci nie jest?

Przełknęłam cicho ślinę i spojrzałam na niego z uśmiechem. Nie powinnam kłamać, powinnam powiedzieć mu prawdę. Przecież nie mieliśmy żadnych tajemnic, mogłam powiedzieć mu wszystko...

- Gdyby rzeczywiście było, to bym ci powiedziała. - zapewniłam, ciągnąć go ponownie w stronę wyjścia. Chciałam zapomnieć o tamtej sytuacji i w spokoju zjeść śniadanie, na któreś tyle czekałam i które tyle przyrządzałam.

Gdybym tylko nie bała się twojej reakcji, Pete.

Inna niż wszystkie 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz