Aura energicznie parsknęła dotykając mnie pyskiem, gdy zjeżdżałam specjalnym dźwigiem na drugą stronę muru. Obok mnie stał Levi wraz ze swoim ogierem. Był ewidentnie w złym humorze, że doszło do tej wyprawy. Zdążyliśmy się już dwa razy o nią pokłocić, a atmosfera zbliżała nas do trzeciej rundki. Pytanie tylko które z nas tym razem zacznie. Od zawsze zdarzało nam się mocno sprzeczać, ale to była część naszej natury. Tacy już byliśmy, a kłótnia to też w końcu jakaś forma rozmowy.
-Ładna pogoda. - mruknęłam, oglądając błękitne niebo bez ani jednej chmurki. Mieliśmy rozplanową trasę przez tą bardziej zieloną część Shiganshiny bez budynków.
-Ta. W sam raz do wpakowania się do mordy tytana. - odwarknął czarnowłosy.
-Skoro się sam prosisz.
-To nie ja mam wątpliwej jakości sprzęt.
-Tylko ty tak uważasz. Mógłbyś uwierzyć w moje umiejętności. - odwarknęłam.
-Te umiejętności, przez które ostatnim razem musiałem cię ratować?
-Oho, znowu mam ci wytłumaczyć, że to była wina Isao, a nie sprzętu?
-Raczej twojej zasranej nieuwagi. - warknął, posyłając mi wściekłe spojrzenie. Zawrzała we mnie krew.-Skoro tak bardzo cię to boli, to wystarczyło mnie nie ratować. Nie musiałbyś wtedy ruszać swojego tyłka na wyprawę. - odparłam, odwracając wzrok. Czarnowłosy prychnął.
-Taki mój zasrany obowiązek. - mruknął zirytowany.
-Jaki to obowiązek, Kapralu Levi? - zapytałam ironicznie. Nie zamierzam kończyć kłótni, skoro tak bardzo wątpi w moje umiejętności.-Możesz mnie nie nazywać Kapralem? - warknął.
-Aż tak bardzo ci przeszkadza twoja funkcja, Kapralu?
-KURWA POWIEDZIAŁEM COŚ! - krzyknął wściekły.
-JA TEŻ! - odkrzyknęłam.Na chwilę zapadła cisza, podczas której konie znudzone ewidentnie naszymi poirytowanymi nastrojami zaczęły parskać.
-Dobra, kawa na ławę. Nie mam ochoty po prostu chować twojego rozszarpanego trupa, rozumiemy się? - warknął Levi, jako pierwszy odpuszczając. Odwrócił ode mnie wzrok, patrząc na horyzont. Jasne światło zalało jego ostre rysy.
-I nie będziesz. - odpowiedziałam, uspokajając ton. Skrzyżowałam ręce na piersi. Nie mam zamiaru zdechnąć na jakiejś wyprawie.
-A skąd ta pewność? - mruknął nieprzyjemnym tonem Levi, odwracając się w moją stronę. Był naprawdę mocno zmartwiony. Pewnie stąd aż tyle nerwów w jego zachowaniu.
-Jestem najlepszym żołnierzem za tymi murami. - odpowiedziałam, machając zbywająco ręką.
-I co z tego? Ten fakt nie uratuje twojego życia. - odwarknął, zaciskając mocno ręce na poręczy. Schował twarz za włosami.-Zawsze mam jeszcze ciebie, w razie czego znowu mnie uratujesz. - powiedziałam radosnym tonem, ale nie poprawiło to ewidentnie humoru chłopakowi. Zacisnął dłonie tak mocno, aż knykcie mu pobielały.
-Nie kładź na mnie tej odpowiedzialności, proszę. - powiedział tak zmęczonym i smutnym tonem, aż ścisnęło mnie w środku. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak mocno przeżywa tą wyprawę i testowanie nowego sprzętu.
-Levi, ej... Będzie naprawdę dobrze. - powiedziałam, chwytając go za ramię. Czarnowłosy nagle puścił się poręczy i złapał mnie mocno w pasie, aż lekko mnie zabolało. Patrzył się w moje oczy z tak silną rozpaczą, której nigdy w życiu u niego nie widziałam.
-I co z tych gównianych zapewnień, że "będzie dobrze"? Powiedz mi co? Straciłem wielu ludzi za murami, czemu ty miałabyś być wyjątkiem? Naprawdę nie dam rady jak zginiesz... Jak zwykle pchasz się w sam środek niebezpieczeństwa, bo dla ciebie to normalne. Ale myślisz chociaż wtedy co inni czują? Pomyślałaś chociaż raz jak się czuję, gdy długo nie wracasz? Skąd mam mieć pewność, że nie znikniesz tak jak te pięć lat temu? - powiedział trzęsącym się głosem. Przytkało mnie i nie potrafiłam z siebie nic wydusić. Poczułam jak jego smutek również na mnie przechodzi i oplata moje gardło, naciskając je nieprzyjemnie.
CZYTASZ
Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)
FanfictionWitaj w Czwartym Korpusie, tylko dzięki nam Paradis może zwać się Rajem dla Erdian. To My tuszujemy prawdę - szybko, po cichu i bez wahania. Słodka niewiedza ma swój koszt. Nasi żołnierze ustalają cenę.