Niekończąca Się Opowieść.

993 28 5
                                    

Są takie miejsca, do których chcemy wracać w każdej chwili. Wspomnienia o nich zostają w naszej myśli i w głębi naszego serca. Coś magicznego przyciąga nas do nich i nie możemy się oprzeć, by o nich nie myśleć. Są takie historię, których możemy słuchać bez końca i śmiać się w głos aż do rozpuku. Są tacy ludzie, którym oddajemy kawałek swojego serca. Nawet jeśli od nas odejdą ta cząstka nas będzie w nich trwać, aż po kres ich dni. Również oni dają nam cząstkę siebie, którą ukrywamy głęboko w sobie starając się ze wszystkich sił, aby wykiełkowała w coś pięknego.

    Otworzyłam szeroko oczy, na które wściekle świeciło poranne słońce. Przetarłam ręką twarz, odgarniając niesforne kosmyki, które dostały mi się tam gdzie nie powinny. Przeciągnęłam się leniwie czując jak czyjeś ramiona zaciskają się mocniej na mojej tali. Na poduszce obok spał spokojnie Edmund, który delikatnie się uśmiechał. Obróciłam się na bok wpatrując się w jego spokojną twarz. Dalej był tym samym Edmundem, z nosem obsypanym piegami, z miodowymi oczami i ze swoim wyjątkowym poczuciem humoru. Dotknęłam ręką jego rozpalonego policzka, zahaczając o jego ciemne kosmyki. Były miękkie i gładkie.

-Czy ty chociaż raz możesz się obudzić później niż o świcie?-nawet nie otworzył oczu, a ja zaśmiałam się pod nosem.

-Wcale nie jest świt.- zmarszczyłam nos, kiedy chłopak wtulił twarz w mój policzek.-Edmund jest po siódmej, jesteśmy umówieni z twoim rodzeństwem na śniadanie.- dłonie chłopaka niebezpiecznie zaczęły błądzić po moim ciele.- Jeśli się nie pośpieszymy, Łucja się na nas obrazi i nawet lody jej nie przekupią.- dałam brunetowi buziaka w nos i wyplątałam się z jego uścisku.

   Mieszkaliśmy na poddaszu w wielkim domu ciotki Wand. Może nie było to mieszkanie marzeń, ale byliśmy tam razem. Choć nasze sąsiadki nie patrzyły na to przychylnym okiem. Po szkole średniej podjęłam się studiów pedagogicznych na lokalnym uniwersytecie, a Edmund dość szybko zatrudnił się w banku. Do tej pory nie chce mi wyjawić jakim sposobem się tam dostał. Ciocia Wanda zostawiła nas samych z całą posiadłością dość szybko. Wyjechała w odwiedziny do swojej serdecznej przyjaciółki, która obecnie zamieszkiwała Atlantę. Ameryka jednak nie jest pisana ciotuni, bo zalewa mnie listami, w których narzeka na obyczaje i wszystko wokół. Całe życie spędziła w pochmurnej Anglii, gdzie wszystko było dość przewidywalne, a teraz przyszło jej się zmierzyć z wolnymi ludźmi Stanów Zjednoczonych, do których niechybnie zaliczała się Eugenia.

***

   Ubrana w brązową sukienkę i płaszcz szłam z Edmundem za rękę w stronę Ogrodów Kensington. Byliśmy w wyjątkowo dobrych nastrojach, a w powietrzu można było wyczuć jakieś magiczne napięcie. Uśmiechaliśmy się do siebie raz po raz, a przechodnie obok posyłali nam zdziwione spojrzenia. Miałam zaróżowione policzki i rozwiane w każdą stronę włosy. Już z daleka widziałam blond kosmyki Piotra i ciemne loki Zuzanny, a w uszach dźwięczał mi śmiech Łucji.

   Zmieniliśmy się, dorośliśmy. Kiedy widzieliśmy się ostatni raz trwała jeszcze wojna. Kiedy to całe szaleństwo się skończyło, możemy nacieszyć się swoim towarzystwem we względnym spokoju. Zacisnęłam dłoń Edmunda trochę mocniej i uśmiechnęłam się do niego szeroko. Przystanęłam chcąc dać mu buziaka, jednak nasza sekundka czułości została przerwana przez najmłodszą Pevensie, która zacisnęła mnie w miażdżącym uścisku.

-Tęskniłam za wami. Powinnam była częściej was odwiedzać, ale jesteście tacy zapracowani.- zaczęła gadać jak najęta.- Nie macie na nic czasu, jak wy to wszystko godzicie?

-Dobrze Was widzieć, nawet ciebie Piotrze.- Edmund uśmiechnął się do swojego rodzeństwa, a ja zachichotałam pod nosem.

-Czy wy kiedyś będziecie normalni?- uniosłam brew i założyłam ręce na piersi.

Regnare// Edmund PevensieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz