Elizabeth wraz z współlokatorkami wracała z obiadu, który tego dnia był wyjątkowo później. Postanowiły wyjść na błonia, gdzie siedziało już kilka osób. Był kwiecień, a tego dnia słońce grzało zieloną trawę.
– Siadamy tam, nad jeziorem? – zapytała CeCe, wskazując na zwalony pień nad zbiornikiem.
– Możemy iść – odparła Wila z nosem w książce, a jej krótkie, czarne włosy spadały jej na kartki.
– To chodźmy. Mam kocyk jak coś – powiedziała rudowłosa i radosnym krokiem ruszyła w wyznaczonym przez siebie kierunku.
Elizabeth ruszyła za nią zamyślona. Zostały dwa zadania turnieju, a co do następnego to nic nie wiedziała. Stresowała się tym turniejem, a ostatnio zastanawiała się po co się zgłosiła, zwłaszcza po śmierci Lindy. Linda..., chociaż starała się nie myśleć o starszej o rok, wesołej rudowłosej dziewczynie, to nie mogła się uwolnić od myśli, że mimo wszystko mogła coś zrobić z tą śmierciożerczynią, ale za wolno połączyła oczywistości. Wiedziała, że to nie była jej wina, lecz czuła się źle, że nic nie zrobiła. Myślała też nad Aliquamem, który wyruszył w swą podróż. Nim wyjechał za zewem Artemidy, jak to określił, to Elizabeth trochę go zaniedbała i nie spędzała z nim wiele czasu, a potem wyjechał. Pewnie nie miałby jej tego za złe, lecz i tak miała wyrzuty sumienia, ale było już za późno. Mimo wszystko i tak za tęskniła nim.
– Hej Lizzie, wszystko gra? Jesteś taka zamyślona – zapytała CeCe, zaplatając z stokrotek coś, co wyglądało jak wianek.
– Chyba tak – mruknęła w odpowiedzi, związując włosy w luźną kitkę, gdyż wiatr je rozwiewał.
– Martwisz się turniejem? – dopytywała rudowłosa.
– Trochę tak – odpowiedziała Elizabeth, spoglądając na jezioro, w którym wygrzewała się kałamarnica. – Teraz zastanawiam się po co się zgłosiłam..., a zwłaszcza po tym co spotkało Lindę.
– Przecież to było w lutym, teraz mamy kwiecień – wtrąciła, przysłuchująca się Wila.
– Wiem, ale czy ty wiesz jak to jest zobaczyć śmierć na własne oczy? I, że zaklęcie uśmiercające miało trafić w ciebie, a trafiło w twoją koleżankę? – zapytała Elizabeth, ukrywając irytację.
– To dlatego wtedy byłaś taka cicha, nie sądziłam, że to widziałaś – powiedziała z współczuciem CeCe. – Mogłaś powiedzieć.
– Sorry Liz, nie wiedziałam – przeprosiła Wila.
– Jest ok. Było minęło – mruknęła Elizabeth. – Co wy na to, aby w coś zagrać?
– Mam mugolskie karty przy sobie – poinformowała CeCe. – Możemy zagrać w makao.
– Co to jest to mekao? – zapytała Wila, odkładając książkę.
– Makao, gra karciana – wyjaśniła w wielkim skrócie Elizabeth, uśmiechając się.
– Zgadza się – dodała CeCe i zaczęła wyjaśniać dziewczynie zasady gry.
Po kilku rundach, podczas których Wila rozpoznawała grę, zaczęły grać na punkty. Po kilku kojonych grach, CeCe wygrywała, drugie miejsce zajmowała Elizabeth, a ostatnie Wila, co było dość oczywiste.
– Makao! – zawołała Wila, trzymając ostatnią kartę.
Po chwili udało jej się zdobyć zwycięstwo, a Elizabeth i CeCe chwilę później skończyły tę rundę.
CZYTASZ
Czarna Magia po Jasnej Stronie
FanfictionMłoda dziewczyna od dziecka wychowuje się w Instytucie Magii Durmstrang. Opiekuje się nią dyrektor tej placówki, przyjaciel matki dziewczyny. Dziewczyna kocha czarną magię, jak jej ojciec, ale stoi po jasnej stronie. Któregoś dnia przesadza z eksper...