Victor rzucił plecak na podłogę. Następnie runął na kanapę. Po całym dniu szkoły był tak cholernie wykończony. Od ponad doby nic nie jadł, nie miał na to pieniędzy. Wydał wszystko na sprzęt do swojego domowego laboratorium. Czy żałował? Nie. Z satysfakcją więc zaczął się zajadać hot dogiem. Starał się robić to powoli, by nie zwymiotować.
Powoli się podniósł, by wyrzucić papierek. Spojrzał się na to, co się działo w słoiku postawionym na zżółkniętym blacie, wypełnionym wodą. Było do niego podłączonych kilka rurek, sięgających podłogi. Ulżyło mu, gdy zobaczył, że jego wytwór nadal żyje. Nie miał bladego pojęcia co to jest, jednak obserwował swoje dzieło z satysfakcją.
Zawsze pierwsze stadium procesu inkubacji zaczynał na uczelni, gdzie sprzęt był o wiele lepszy. Po około dwóch tygodniach dopiero wszystko przenosił do siebie, do swojej małej klitki na obrzeżach miasta. Miała nie więcej niż piętnaście metrów kwadratowych. Nie posiadała nawet sypialni, musiał się zadowolić rozkładaną kanapą, która była nieznośnie twarda. Mimo wszystko czynsz był niewielki, więc jakimś cudem był w stanie się utrzymać ze stypendium. Co prawda często głodował, jednak nie miał czasu na pracę, która zapewniłaby mu lepsze warunki.
Nalał wodę do miski, dla swojego jedynego przyjaciela, Kai – białej wiewiórki z trzema ogonami. To najlepsze co udało mu się stworzyć przy pomocy in-vitro. Ukrywał modyfikowanego genetycznie zwierzaka, nawet nie wiedział czemu. Miał często wrażenie, że Kaja jada lepiej od niego. Dbał o nią, bardzo.
Włączył laptopa, by zajrzeć do skrzynki pocztowej. Był to stary grat, który wydawał dźwięki podobne do startującego śmigłowca. Jakiś czas temu wysłał na maila laboratorium jednej firmy opis swojej pracy ze zdjęciami, z nadzieją na pomoc w dalszych badaniach. Bo była taka możliwość, podana na stronie. Ciasne mieszkanie i uczelnia zaczęły mocno go ograniczać.
Otworzył szeroko oczy, gdy zobaczył odpowiedź. Najwidoczniej to co robił było warte uwagi. Do wiadomości był załączony telefon, z prośbą o kontakt.
Czy chciał to robić? Zdecydowanie tak, pewnie drugiej szansy już nie będzie. Wybrał więc numer i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
– Słucham? – usłyszał w słuchawce zmęczony, męski głos. Może też lekko podpity?
– Dzień dobry, Victor Quill z tej strony. Zostałem poproszony o kontakt.
– Dzień dobry. Mówi Jaxon Murklins, prezes, dyrektor generalny i założyciel spółki Neray-Murklins Biotechnology. – Nazwa oczywiście pochodziła od nazwiska matki Jaxona, bioinżynierki światowej sławy która zrewolucjonizowała medycynę. Lydia Neray-Murklins. Genialna kobieta. Była także multimilionerem. Mężczyzna miał łatwy start, wręcz banalny. Bogaty dzieciak. – Tak, prosiłem o kontakt. Przejdę od razu do rzeczy, bo nie mam dużo czasu.
Zatrzymał się w miejscu. Musiał się uspokoić, bo zaraz znowu zacznie gadać, jak szurnięty. Nie, aby nie był, ale chciał zrobić dobre wrażenie. To był jednak bardzo wpływowy człowiek, zajmujący się tą samą dziedziną nauki co on i wolał nie mieć w nim wroga. W ogóle to nie spodziewał się, że odbierze telefon osobiście. Miał szczęście, albo pecha, zależy jak na to patrzeć.
– Chciałbym osobiście zobaczyć pańską pracę. Przeczytałem maila i przeanalizowałem zdjęcia, pańskie badania nad modyfikacją genomu mnie zainteresowały. Czy ta wiewiórka, wie pan o jaką chodzi jest tego wynikiem?
– Tak. W sensie tak jakby – odpowiedział jąkając się. Przygryzł mocniej wargę, aż do krwi. – W laboratorium, na uczelni udało mi się dokonać zmian genetycznych. Organizm jest całkowicie zdrowy, bez chorób.
– Zdolny do prokreacji? To dosyć kluczowe, jeśli chodzi o projektowanie zwierząt.
Nigdy nie sprawdzał, zresztą nawet nie chciał.
CZYTASZ
Nieśmiertelny
Fiksi IlmiahDwójka dziwaków, wspólne hobby i inżynieria genetyczna. Co mogłoby pójść nie tak? Jaxon ukończył studia w wieku czternastu lat. Na koncie ma wiele osiągnięć naukowych, a na papierze dwa doktoraty, w tym jeden zrobiony, aby poradzić sobie ze śmiercią...