Rozdział 23

370 22 92
                                    

-SPIERDAAAALAAAAAMY!!! - wrzasnął Calcium, po czym rzuciliśmy się do ucieczki, zanim zaskoczeni urzędnicy zdołali zrobić jakikolwiek ruch.

Wyskoczyłam przez okno, wybijając z niego szybę. Odłamki szkła posypały się na moje ubrania i włosy. Wybiegliśmy na ulicę pędząc na złamanie karku, co chwila wymijając zdziwionych przechodniów i przeskakując nad drewnianymi skrzyniami, które rozstawili sprzedawcy straganów.

-JAK ZWYKLE KURWA CALCIUM MUSISZ COŚ ODJEBAĆ! - krzyknęłam do chłopaka, uchylając się przed nadlatującą kulą.

-SKĄD MIAŁEM WIEDZIEĆ, ŻE DACH SIĘ POD NAMI ZAWALI?! - odkrzyknął.
-BO ERWIN WYSŁAŁ NAS RAZEM, TO SIĘ MUSIAŁO COŚ SPIERDOLIĆ! - wrzasnęłam wściekła, przyspieszając.

Biegliśmy przez wąskie uliczki, a echo naszych kroków odbijało się od kamieniczek. Zdziwieni ludzie podążali za nami wzrokiem. Słońce wysoko świeciło nad naszymi głowami, a wiosenne powietrze otulało nasze ciała.

Za nami podążało kilku żandarmów, na szczęście bez sprzętu trójwymiarowego. Nie dogonią nas, musimy skupić się tylko na ich zgubieniu.

Zaraz przed nami śmignęła dorożka, a woźnica krzyknął do nas wiązankę przekleństw. Ostro skręciliśmy w prawo i wpadliśmy do jakiegoś baru, zatrzaskując drzwi za naszymi plecami.

-Ja pierdole. - wysapałam, zginając się wpół i podpierając się rękoma o kolana. Calcium też ciężko oddychał.

-Nigdy kurwa więcej bojowych zadań od Erwina. - dodał zirytowany i odgarnął swoje włosy z czoła.

Rozejrzałam się po barze. Był raczej kameralny - stoliki i krzesła wykonane z drewna i do tego żółtawe światło świec i pochodni. Wypłowiały parkiet lekko się uginał pod stopami i definitywnie miał już za sobą lata świetności.

Kilku osobników siedzących cicho w kątach i palących papierosy nie zwróciło na nas uwagi. Zapewne nie byliśmy dzisiaj jedynymi dziwnymi gośćmi.

Za drzwiami o które się opieraliśmy rozlegały się gorączkowe rozmowy żandarmów. Stracili nasz trop.

Skinęliśmy na siebie głowami z Calciumem. Trzeba będzie tutaj chwilę przeczekać.

Usiedliśmy przy barku. Zdjęłam kaptur i maskę. Powietrze pachniało zaduchem, alkoholem i dymem papierosowym. Rozsiadłam się na krześle, z uwielbieniem rozluźniając mięśnie. Erwin nas zabije.

-Mamy przejebane. - jęknęłam, pocierając zmęczona skronie.
-Tylko trochę, raczej nie pomyślą, że nieudani włamywacze są ze zwiadowców. - mruknął Calcium, podpierając dłonią podbródek. Jak zwykle wyglądał jak model. Mimo wszystko z prostej sprawy zrobiliśmy całkowity syf. To miało być zwyczajne spotkanie, a wyszliśmy kurwa na kryminalistów.

-Czemu ja się zgodziłam zapalić tego jebanego szluga z tobą na dachu. - warknęłam, krzyżując ręce na piersi. Calcium wzruszył ramionami. Ma totalnie wylane.

Odchyliłam się na krześle i przeciągle jęknęłam. Kurwa.

-Ale w końcu mieliśmy mieć wolne po załatwieniu sprawunków. Więc dawaj na kielona, skoro i tak musimy tutaj siedzieć. - mruknął Calcium, dając mi lekkiego kuksańca w bok z łokcia.

-Nie wkurwiaj mnie nawet. - odwarknęłam. Zapadła na chwilę cisza. I tak mamy przejebane.

-Dobra, ale ty stawiasz. - mruknęłam. Calcium uśmiechnął się do mnie szeroko.

-Pewnie, w końcu i tak ci wiszę w zakładzie za zabicie tytana na trzecim poziomie. - odpowiedział, mrugając wymownie.

*POV LEVI*

Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz