Rozdział 13

231 8 17
                                    

Mawia się, że po każdym deszczu pojawia się piękna tęcza. Wielu ludzi w to wierzy, bo tak właśnie dzieje się w ich życiu. Po tych złych wydarzeniach nadchodzą dobre chwilę, które wynagradzają nam ten gorszy czas.

Zawsze są jednak wyjątki od reguły, jest nim sam Michael Crawford. 

Michael już praktycznie zapomniał, że istnieje coś takiego jak słońce i tęcza. Nawet jeśli te zjawiska pojawiały się na niebie nie zwracał na nie uwagi. Dlaczego powinno go to obchodzić skoro nie zaznaje w życiu dobrych chwil?

Ostatnim razem był szczęśliwy, gdy jego ojciec jeszcze żył. Ojciec, który go zostawił. Może i nauczył się jak przeżyć w tak okrutnym świecie, ale to nie oznaczało, że umiał żyć. 

Chwile załamania pokazywały jaki jest słaby.

Lionel obserwował swojego przyjaciela, który właśnie wrócił z sypialni z jedną z kilku kobiet, po które zadzwonił. Gdy ta usilnie starała się zdobyć jego uwagę odepchnął ją mówiąc, żeby dała mu spokój. Chwiejnym krokiem podszedł do przyjaciela i usiadł na krześle przy sporym stole.

Sanderson rozumiał, że jego przyjaciel musi to jakoś przetrawić, ale minęły trzy dni do tego w jego domu, który bardziej przypominał dom towarzyski.

Gdy dostrzegł, że brunet wyciąga woreczek z białym proszkiem natychmiast mu go wyrwał co się spotkało z jego sporym niezadowoleniem.

— Co ty odpierdalasz?

— Możesz mi powiedzieć, co TY, odpierdalasz? 

— Nie rozumiem o co ci chodzi.

Jego bełkot ledwo dało się zrozumieć. 

— Dziwki i alkohol? Okej, nie jestem zdziwiony, ale koks?! Co ci strzeliło do tego pustego łba?! — Uderzył przyjaciela w tył głowy na co ten tylko prychnął pod nosem. — Tak tylko ci przypomnę, że twój ojciec był uzależniony i błagał cię, żebyś nigdy nie próbował, bo nie znajdziesz ucieczki!

— No i?

— Prawie umarł!

— Może ja też chcę umrzeć?! Daj mi kurwa spokój.

Lionel zignorował dreszcz, który przebiegł przez jego ciało, gdy w oczach Michaela nie dostrzegł nic. Czysta pustka, człowiek wyprany z emocji.

— Dość tego. Niunie — przywołał wszystkie kobiety dłonią a następnie pokazał na drzwi wyjściowe — wypierdalać z mojego domu. Wasz czas się skończył.

— Ale zapłata...

— Jezu chryste... — mruknął pod nosem po czym wstał i ze swojej aktówki wyciągnął plik czeków. Uzupełnił jeden na kosmiczną kwotę, oczywiście na nazwisko Crawford i wcisnął w ręce blondynki — żegnam. 

Odprowadził je do drzwi, które zatrzasnął tuż przed ich nosem. 

— Mógłbyś być dla nich milszy. Victoria była całkiem ładna i miła.

Widząc, że brunet chce sięgnąć po butelkę whisky szybkim krokiem podszedł do lodówki i wziął dla niego dwulitrową butelkę z wodą. Po drodze zabrał szklankę i taki zestaw podłożył mu tuż pod nos.

— Rozczaruję cię stary, ale żadna z nich nie nazywała się Victoria. Victoria i Vittoria, całkiem podobne nie sądzisz?

— Jeden pies.

Odkręcił butelkę i prawie za jednym zamachem wypił pół butelki.

— Powiedziałbym coś, ale boję się, że wbijesz mi widelec w oko. Jest też opcja, że nie będziesz tego pamiętał.

If onlyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz