XI. Bóg to dupek

6 1 1
                                    

Oddychała ciężko, próbując utrzymać się na nogach. Wszystko na chwilę stanęło. Lucyfer nie odzywał się, Gabriel nawet się nie poruszył. Bóg wszedł do pokoju, pewnym krokiem. Stanął bliżej nich i podniósł dłoń nieznacznie do góry, jakby się witając. Miał na sobie czarną bluzkę bez rękawów, marynarkę tego samego koloru i białe, eleganckie spodnie.

- Ty - powiedział, wskazując na nią palcem. - Chodź tutaj.

Przełknęła ślinę, nie wiedząc co robić. Czy byli uratowani? Czemu Lucyfer nie uciekał? Po chwili wahania zrobiła co kazał i podeszła nieco bliżej.

- Wzywałaś mnie? - zapytał szorstko, przyglądając jej się uważnie. Miał brązowe, kręcone włosy i oczy tego samego koloru. Był średniego wzrostu. Jego skóra miała ciemniejszy odcień. Wyglądał na obcokrajowca. Poza tym nie wyróżniał się niczym. - Mów mi Jahwe.

Nie tak wyobrażała sobie Boga. Myślała że będzie raczej wysokim, przystojnym blondynem lub starym dziadkiem z brodą.

- Tak... - odpowiedziała zdławionym tonem, przecierając wyschnięte już łzy z policzków. - On chce cię zabić - odwróciła się, wskazując na Lucyfera.

- Ojcze - Lucyfer skinął pogardliwie głową. - Dawno się nie widzieliśmy. Tylko się pojawiłeś a już wszystko psujesz...

Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Popatrzyła na Gabriela, który wydawał się równie zszokowany co reszta.

Jahwe zamknął oczy jakby modląc się o cierpliwość. Było to dość dwuznaczne biorąc pod uwagę to kim był.

- Mógłbyś w końcu dorosnąć i mi wybaczyć, Lucyferze - usłyszała po chwili jego odpowiedź, która wydawała się tak nierealna...

Pstryknął palcami, uwalniając Mike'a i Ezechiela, którzy wcześniej byli przywiązani od krzeseł. Cała trójka jak na komendę stanęła za plecami Holly.

- Jahwe... - zaczął Ezechiel, ale Bóg uciszył go jednym gestem.

- Milcz - powiedział, a później podszedł do Lucyfera, który wyglądał w tamtej chwili jak małe, obrażone dziecko, ubrudzone krwią. - Pozwoliłem ci zostać w tym świecie pod warunkiem że nie będziesz kombinował, a co tutaj widzę? - Dotknął go palcem wskazującym, a później przeniósł go na ciało Aleksa.

Wszyscy podążyli za jego wzrokiem, nie wiedząc jak się zachować. Holly miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

- Nie masz już nade mną władzy, nie wrócę tam... - Lucyfer wskazał na sufit, sugerując niebo. - Ani tam! - Tym razem tupnął nogą jak małe dziecko.

Jego aparycja i zachowanie było totalnie przeciwne temu które poznała Vain. Wydawał jej się inną osobą. Oprócz odrazy jaką do niego czuła, jego drugie oblicze wydało jej się żałosne i dziecinne.

- Jahwe? - Zapytała cicho, chcąc zwrócić jego uwagę.

Odwrócił się powoli w jej stronę. Przełknęła ślinę gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Co miała zrobić? Poprosić Boga o zabicie Lucyfera? Przywrócenie Aleksa do żywych? A może przywrócenie rodziców?

- Zapomnij o tym, Holly - odpowiedział nagle na wszystkie niezadane przez nią pytania. - A teraz bądźcie tak uprzejmi i wyjdźcie. Muszę porozmawiać z synem.

Popatrzyła na Ezechiela, ale ten tylko machnął nieznacznie ręką i zaczął iść w stronę drzwi. Pozostała dwójka zrobiła to samo. Tylko ona nadal stała w miejscu i patrzyła na ciało Aleksa, leżące na podłodze w kałuży krwi.

- Wszystko dzieje się po coś - usłyszała słowa Boga, a gdy na niego spojrzała miała ochotę splunąć mu pod nogi za to jak to wszystko traktował. - Nie sprzeciwiaj mi się.

W Internacie złaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz