Epilog (NOWY)

4.1K 220 183
                                    

* 3 LATA PÓŹNIEJ*

Gdy złożyłam swój podpis, a obok na kartce pojawiła się pieczęć, na twarzy pojawił się szeroki i najszczerszy uśmiech. Spojrzałam w ciemne tęczówki i pokiwałam głową. Nie mogłam opisać tego uczucia, które mi towarzyszyło. Po chwili złapałam właściciela pięknych oczu za rękę i pociągnęłam za sobą.

Opuściliśmy budynek, a na zewnątrz panowała złota godzina. Zachodzące słońce oświetlało nasze ciała i ładowało wewnętrzne baterię. Powietrze było czyste, zachęcało do nabierania go w płuca. Po prostu chciało się żyć, a nie zawsze bywało to tak proste.

Zbiegłam ze schodów chichocząc pod nosem. Jedną dłoń miałam splecioną z mężczyzną znajdującym się u mego boku, a w drugiej trzymałam dół białej sukni, która przez swoją długość plątała się pod nogami. Wysokie szpilki nie ułatwiały. Śmiałam się w niebo głosy. Gwałtownie zatrzymałam się i je zdjęłam.

- Tak będzie lepiej. – parsknęłam pod nosem.

Zrobiłam duży zamach i wyrzuciłam obuwie za siebie. Biegłam boso po ścieżce wysypanej kamieniami. Była dość długa i wąska, a wokół rozrastały się przepiękne krzewy. Było tam mnóstwo kwiatów o całej palecie barw. Po drodze zerwałam jedną białą hortensje i założyłam ją za ucho. Poprawiłam włosy i dalej pędziliśmy w stronę parkingu.

- Myślisz, że będą zaskoczeni? – uniosłam jedną brew ku górze.

- Że uciekliśmy z własnego ślubu? Nie, doskonale nas znają. – wzruszył zadowolony ramionami.

- Teoretycznie nie zwialiśmy, tylko chajtneliśmy się godzinę wcześniej niż napisaliśmy na zaproszeniu. To będzie ich pierwsze wesele na którym nie będzie pary młodej.

- Zawsze byliśmy oryginalni. – ucałował mnie w czoło i otworzył drzwi do auta. – Proszę bardzo Pani Harris, zapraszam. – obdarzył mnie chytrym uśmiechem, po czym ukłonił się.

- Dziękuję. – wsiadłam do środka i zarzuciłam nogi na otwarte okno. – To dokąd mężu?

- Choćby na koniec świata. Nasz kamper dojedzie wszędzie, gdzie tylko będziemy chcieli.

- Nadal nie dowierzam, że udało nam się z dostawczaka zrobić dom na kółkach. – rozejrzałam się wokół.

- A co najlepsze, że nic nas nie ogranicza. A więc, pierwszy przystanek to?

- O wiem, wbiję ci w nawigację. – nachyliłam się po telefon i wpisałam dokładne współrzędne. Podałam urządzenie dla Luka. Lekko się skrzywił i spojrzał na mnie zdziwiony.

- Zostajemy w mieście? Myślałem, że od razu opuszczamy tą dziurę.

- I tak zrobimy, ale wpierw musimy tam zajrzeć. To zajmie dosłownie chwilkę.

- W porządku. – odpowiedział opuszczając parking pod urzędem.

Po dziesięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Zasłoniłam oczy dla małżonka i prowadziłam go za rękę. O dziwo szedł sprawnie nie potykając się o własne nogi. Choć czasem wyglądał lekko nieporadnie, to nie mogłam się doczekać jego reakcji.

- Daleko jeszcze? Średnio podobają mi się takie zabawy, jakbym miał być szczery.

- Już chwilka. Dobra, teraz stój i się nie ruszaj. Jak powiem, zdejmij opaskę. – zrobiłam krok do tyłu i spojrzałam dumnie na niespodziankę, którą przygotowałam. – Już.

- Nie wierzę. – oczy chłopaka powiększyły się do wielkości piłeczek golfowych. Stał z szeroko otwartymi ustami.

- Uważaj, bo zaraz zjesz komara. – roześmiałam się i skrzyżowałam dłonie na klatce piersiowej.

Skradziony UmysłOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz