26. Drugi list (NOWY)

3.5K 156 44
                                    

             Blondyna

Ten tydzień był dla mnie inny niż zwykle, choć paradoksalnie niektóre rzeczy się zgadzały i powtarzały. W przeciągu siedmiu dni zdążyłem napisać piosenkę na gitarze, zaplanować kolejne walki, sprzedać motor, prawie zabić się spadając z Twojego dachu, pokłócić się ze wszystkimi wokół i zrobić pewien zakup, ale do tego wszystkiego wrócimy za moment.

Wstałem rano obolały, ale nie byłem pewny co kuło mnie mocniej. Zranione ciało czy ciągle drażniąca myśl o utracie sprawności. To była kolejna nieprzespana noc. Postanowiłem, że czas coś zmienić. Podjąłem decyzję, której nigdy bym się nie spodziewał. Czy będę tego żałował w przyszłości? Kurewsko, ale inaczej nie dałbym radę żyć, a od wypadku minął już prawie miesiąc.

Postanowiłem sprzedać motor. Tak, dobrze przeczytałaś. Z Twoim wzrokiem wszystko jest w porządku, chociaż wracając myślami do dnia, gdy mieliśmy wspólny trening i do celności Twoich ciosów, śmiem twierdzić, że jest inaczej. Ale wracając. Nie mogłem się pogodzić z tym co się stało. Spowodowałem wypadek. Nie byłem w stanie odebrać sobie życia to chociaż pozbyłem się czegoś co by mi o tym przypominało. Ta bestia była moim oczkiem w głowie. Na niej się uczyłem, upadałem, wygrywałem i dokonywałem niemożliwego, a raczej dokonywaliśmy... Jednak czułem, że muszę się z nim rozstać mimo, że nie było łatwo.

W międzyczasie podpisałem kontrakty na kolejne walki mimo, że dwa dni temu stoczyłem jedną z dalej uszkodzonymi kończynami. Mało brakowało, a przegrałbym duże pieniądze. Dziś nie mogłem złapać oddechu i podnieść się z łóżka po tym, jak ponownie moje żebra zostały zmiażdżone. Czy było to opłacalne? Cholernie, potrzebowałem pilnie gotówki. Przepłaciłem zdrowiem, ale było warto.

Gdy poczułem się ciut lepiej wsiadłem w samochód i pojechałem do sklepu oddalonego kilkadziesiąt mil. Zrobiłem lekko nietypowe zakupy. Kupiłem teleskop. Wróciłem z nim do domu i przez kolejną godzinę wpatrywałem się w to coś. Wydałem pieniądze uzyskane z walki i sprzedaży motocyklu. Nie wiedziałem, że kawałek metalu może być tak drogi. Wieczorem, gdy ulice oświetlały jedynie światła latarni, podjechałem pod Twój dom. Ciężko patrzyło mi się na okno, które zawsze było uchylne i dawało delikatny blask od lampy znajdującej się w środku. Standardowo wspiąłem się po tej konstrukcji mimo, że z wielkim pudłem na plecach nie było łatwo, a i ku pamięci. Przekaż dla Pana Taty, że ta drabina już ledwo się trzyma. Wgramoliłem się przez te okno i poczułem się dziwnie, tak inaczej. W pokoju było ciemno, nie pachniało tak, jak zawsze tymi mocnymi cytrusowymi z nutką borówki perfumami i nie było tam Ciebie. Śmierdziało płynem do mycia podłóg. Ktoś ewidentnie pod Twoją nieobecność tam sprzątał. Odłożyłem pudełko pod łóżko, aby za chwilę złożyć ten stojak. Nasłuchiwałem czy Aaron nie idzie i szacowałem ile mam czasu. Moją uwagę odwrócił szkicownik. Leżał otwarty, sam prosił, abym na niego spojrzał. Nigdy nie sądziłem, że ktoś może tak pięknie rysować. Mimo, że ciężko mi to przetrawić - Blondyna masz talent i to ogromnym. Przeglądałem kartkę po kartce. Każdy rysunek czymś się różnił, ale jeden był totalnie inny od reszty. Wszędzie były jakieś księżyce, słońca, planety, zachody, nawet kilka baletnic się wkradło, ale jeden był całkowicie inny. Było to, oko ? Tak mi to wyglądało. Chciałem dokładniej go zobaczyć, ale usłyszałem czyjeś kroki. Szybko wyskoczyłem z pokoju, mało nie spadając z dachu. Zawisłem na tej psełdo drabinie. Jakie było moje zdziwienie, jak w oknie nie zobaczyłem pana sierżanta, a jakąś kolejną kobietę o jasnych, blond kudłach. Chodziła po pokoju i przekładała Twoje rzeczy w inne miejsce. Twoje rzeczy. Zdałem sobie sprawę, że nie mogę ryzykować i wróciłem do domu się spakować.

Nie mogłem tak dłużej. Patrzeć na łóżko i pufę na której spałaś, łazienkę w której wymiotowałaś i prałaś tą kiczowatą kieckę. Nie wiem, dlaczego wszystko przypominało mi Ciebie. Po co? Pewnie to wyrzuty sumienia tak mną targały. Postanowiłem wyjechać.

Nie działo się to pierwszy raz. Jednak tym razem zrobiłem coś innego. Nie wiem czy kiedyś opowiadałem Ci o moich małych marzeniach. Pewnie nie, bo nie lubię się tym dzielić. Teraz myślisz, że wyjadę z tekstem, że chcę mieć super cukierkową, dużą rodzinę i dom z widokiem na ogród? Nie, nie lubię dzieci. Sophie jest wyjątkiem. Zawsze chciałem ruszyć w podróż jakimś samochodem przerobionym na kamper. Zwiedzać świat i nie martwić się niczym. Mieć swój dom na kółkach w każdym możliwym miejscu i o każdej porze. Dlatego spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechałem. Co prawda samochód osobowy to nie kamper, ale potrzebowałem się odizolować. Nie na długo, ponieważ na dniach musiałem wrócić do miasta na umówione walki.

Pierwszego dnia wypaliłem całą paczkę szlugów w przeciągu dziesięciu minut. Oczywiście później zwymiotowałem, ale znowu zapaliłem bo jak to mówią, czym się trułeś tym się lecz. Przy zachodzie słońca skomponowałem pewną piosenkę. Słowa same układały się w całość. W międzyczasie miałem pewne przemyślenia.

Lubię kawę. Espresso, ristretto, americano, caffe latte, mocną, słabą i wiele różnych. W zasadzie nie przeszkadza mi ta różnorodność - do czasu. Gdy ostatnio spróbowałem pewnej, zdałem sobie sprawę, jak bardzo podnosi mi ciśnienie, prawdopodobnie przez dużą ilość kofeiny. Była gorzkawa i często parzyła mnie w język, a mimo wszystko dalej ją piłem. Po co? Dobre pytanie. Wcześniej potrafiłem bez niej żyć i dobrze funkcjonować. Zastanawiałem się czy można się uzależnić, ponieważ miałem problem, aby z niej zrezygnować i chyba tak się stało. Nie mogłem przestać. I wszystko wydawałoby się w porządku, gdyby nie fakt, że ja w sumie nie piję kawy od kilku dobrych lat.

L.H

Skradziony UmysłOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz