Nigdy nie lubiłam szpitali. W zasadzie, kto lubił? Od zawsze było to dla mnie miejsce wykończenia – umieralnia. Z reguły placówka zdrowia powinna pomagać, jednak po tym, jak potraktowali dziadka w ostatnich godzinach jego życia nie mogłam zmienić zdania. Stan zdrowia został zlekceważony, a najzwyklejsza chęć pomocy nie istniała. Na samą myśl powrotu w miejsce przesiąknięte złudną nadzieją, bólem i cierpieniem miałam łzy w oczach. Ciało chciało zostać w spoczynku i czekać na rozwój sytuacji, ale wiedziałam, że nie jest to właściwe.
Gdy zaparkowałam samochód od razu pędziłam w stronę dużego białego budynku. Biegłam tak szybko, że powieki samoistnie się zamykały. Przepychałam się między ludźmi stojącymi na zewnątrz, aby jak najszybciej dostać się do środka. Miałam problem z oddychaniem, ale mimo to wbiegłam na schody. Moje serce waliło, jak szalone, a dłonie nie mogły się uspokoić. Błyskawicznie znalazłam się w recepcji. Ponagliłam recepcjonistkę. Kobieta została wcześniej poinformowana, że przyjadę, dlatego nie musiałam błagać o informacje, gdzie znajduję się pacjentka. Ponownie pędziłam po schodach szukając odpowiedniego miejsca. Zderzyłam się z kimś ramieniem, ale nie zatrzymywałam się. Mijając stertę niebieskich krzeseł dostrzegłam duże drzwi na końcu korytarza z numerem sali, której szukałam. Podbiegłam jeszcze kawałek i zatrzymałam się przy szybie.
Wypuściłam powietrze z płuc, gdy znalazłam przyjaciół. Oparłam się dłońmi o kolana i wzięłam kilka głębokich wdechów. Zanim weszłam do środka przyjrzałam się obrazowi przede mną. Na łóżku leżała lekko uśmiechnięta May, a jej dłoń trzymał Scott. Była podpięta pod kroplówkę i mnóstwo innych kabli. Ten widok był inny niż dotychczas. Siedzieli oboje uśmiechnięci od ucha do ucha. Dziewczyna mimo cery bledszej niż kiedykolwiek wcześniej i zrzuconych kolejnych kilogramów, wyglądała na szczęśliwą.
Zastanawiałam się kiedyś, jak zachowałabym się na jej miejscu. Choroba przyszła szybko i nagle. Tak naprawdę nikt nie jest na to gotowy. Każdego z nas to czeka, ale stojąc oko w oko z śmiercią nasz błędnik przestaje działać. Nawet samobójcy znajdujący się u kresu swego życia nie są przygotowani na to co czeka ich po drugiej stronie. Życie zawsze bywało przewrotne. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Jednak trzeba było poddać się temu co serwuje nam na tacy z podniesioną głową.
Zagryzłam policzek od wewnętrznej strony i weszłam do środka. Drzwi skrzypnęły, a wzrok zakochanych spoczął na mnie. Delikatnie zamknęłam je za sobą. Stałam z lekkim uśmiechem. Próbowałam grać dobrą minę do złej gry.
- Już jestem. – wydusiłam z siebie dość piskliwym głosem.
- To ja was zostawię same. – mulat podniósł się z krzesła i pozostawił na czole Wesley długi pocałunek. – Dzięki Li. – objął mnie i opuścił pomieszczenie.
- Chodź usiądź. Nie będziesz tak stać.
Pokiwałam szybko głową i zbliżyłam się do niebieskookiej. Zasiadłam na miejscu, które wcześniej zajmował Fills i ułożyłam dłonie na kolanach. Moje nogi nienaturalnie podskakiwały. Starałam się utrzymać je przy ziemi, ale było to niewykonalne.
- Dziękuje Lilly, że przyjechałaś. Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłam. – wymamrotała i powoli przymknęła powieki. Była słabsza niż myślałam.
- Nie, nie. Jak się czujesz?
- Tak, jak widać. – parsknęła i oblizała zaschnięte usta. – Chciałam się z tobą zobaczyć, porozmawiać.
- Jestem. – rozłożyłam ręce na boki.
- Zacznę od tego, że gdy cię poznałam, wtedy w kafejce... – zaśmiała się cicho. – Nie wiem która z nas była bardziej zazdrosna. Później okazało się, że ja. Jest mi cholernie głupio, że tak się zachowywałam. Znasz Scotta od tylu lat, a to ja weszłam na twoje terytorium. Z biegiem czasu opowiadał mi więcej o tobie i zdałam sobie sprawę, że było to niepotrzebne. Dlatego chciałam z tego miejsca przeprosić, jeśli cię uraziłam w jakimś stopniu.
CZYTASZ
Skradziony Umysł
Romance~ Między miłością, a nienawiścią jest bardzo cienka nić, której nie dostrzegaliśmy... I to właśnie nas zgubiło... ~ Lilly Evans, siedemnastoletnia dziewczyna wychowywana przez ojca jest dość... specyficzna? Według niektórych uczniów szkoły. Lilly ni...