Cassandra

19.2K 616 16
                                        

Nie mogłam uwierzyć w to co teraz działo się w moim życiu. Jeszcze przed kilkoma dniami byłam niewidzialną dziewczyną z kuchni. Kimś kto nie mógł nawet marzyć o lepszym losie i musiał pogodzić się z tym co ma. 

Teraz szłam korytarzem głównego domu trzymając za rękę Alfę jednej z największych watah. Czułam się jakby świat nagle staną na głowie. Mijające nas wilkołaki schodziły nam z drogi posyłając nam serdeczne uśmiechy, a niekiedy nawet kłaniając się nisko. 

Sebastian zdawał się być w swoim żywiole. Kroczył z dumnie podniesioną głową, a okazywany mu szacunek przyjmował niczym chleb powszedni. Poruszał się pewnie i z wielką gracją. W końcu to on był tutaj panem i władcą. 

Przy jego boku musiałam prezentować się niemal śmiesznie. Ot, pospolita dziewczyna której los poskąpił wdzięku. Moje ruchy na pewno nie miały w sobie nic z gracji czy elegancji, a nieco przygarbiona sylwetka nie pasowała do roli w którą musiałam się w końcu wpasować. 

W sumie nie powinnam być wobec siebie tak surowa. Nigdy nie oczekiwano ode mnie takich rzeczy. Nigdy nie miałam błyszczeć, lecz być cichą i niezauważoną. Miałam przestrzegać zasad i wykonywać polecenia, nie oczekiwano, że będę miała własne zdanie. 

To było dla mnie coś nowego. Coś czego musiałam się nauczyć aby nie zawieść tych ludzi, Sebastiana, ale przede wszystkim też i siebie. 

Chciałam zasłużyć na ten szacunek i okazywany mi zachwyt. Wiedziałam, że przede mną było dużo pracy, ale byłam na nią gotowa. 

Korytarze zdają się ciągnąć w nieskończoność. Już dawno zdążyłam zapomnieć jak wraca się stąd do pokoju Sebastiana. Naszego pokoju, wciąż było mi dziwnie tak myśleć. 

W końcu docieramy do mniej uczęszczanego miejsca. Nie ma tutaj praktycznie nikogo jeżeli nie licząc stojących przy drzwiach dwóch mężczyzn. 

Kiedy zbliżamy się do nich otwierają je przed nami kłaniając się. 

Myślę sobie, że do kłaniania chyba nie przywyknę. Zawsze będzie to dla mnie krępujące. 

W środku już ktoś na nas czeka. 

Kiedy tylko Sebastian przekracza próg pokoju wszyscy tam zebrani dotychczas siedzący przy wielkim dębowym stole wstają jak jeden mąż. 

Jest ich łącznie ośmiu i są w rożnym wieku. Najmłodszy wyglądana na nieco starszego ode mnie, najstarszy ma już włosy pokryte siwizną i liczne zmarszczki na twarzy. Łączy ich jednak pewna siła i duma. Ich wzrok przeszywa na wylot a bijący od nich autorytet może się równać z tym Sebastiana. 

Dwóch z nich rozpoznaję - Diego i Kris. Mężczyźni z lasu. 

- Witaj Alfo - mówi Diego - Luno, to zaszczyt. 

Mężczyzna pochyla przed nami głowę, reszta podąża jego śladem.

- Panowie - odzywa się Sebastian - Ze względu na towarzystwo jakie przyprowadziłem oczekuję odpowiedniego zachowania. Nie pozwólcie proszę aby zniknęła piękna iluzja jaką z trudem stworzyłem i moja mate dostrzegła w nas dzikie, nieokiełzanie bestie.

Atmosfera momentalnie się rozluźnia. Wszyscy wybuchają śmiechem. 

- Kochanie zapraszam - mówi do mnie Sebastian i podaje mi rękę.

Oszołomiona tym co zaszło podaję mu ją bez wahania. Nie wyobrażam sobie aby coś takiego miało miejsce w obecności Connora w czasie narady z jego udziałem. Wszystkie Bety które udawały się na takie spotkania były bardzo spięte i łatwo było je zdenerwować. Ja mądrze zawsze schodziłam im z drogi. 

Prawdziwa LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz