Sebastian

13.9K 500 0
                                        

Powiedzieć, że byłem zadowolony to jak nic nie powiedzieć. Praktycznie szalałem z rozpierającej mnie radości. Od kilku dni powtarzałem Cassandrze, że nadchodzące przyjęcie to dla niej świetna okazja na zapoznanie się z jej nową rodziną. Tak rodziną, ponieważ tym właśnie dla siebie byliśmy. Nie miało znaczenia kto była Alfą, kto Betą lub Omegą, wszyscy byliśmy częścią jednego organizmu i tylko razem mogliśmy właściwie funkcjonować. I oto jakiś czas temu pojawił się ostatni element naszego ciała. Nasze ciało zyskało silne i kochające serce w postaci mojej mate. Teraz wszystko było na swoim miejscu. Ja maiłem przy sobie stworzoną dla mnie kobietę, a moje stado otrzymało wspaniałą Lunę. 

Zdążyłem się już nasłuchać wielu pochwał na jej temat. Wiedziałem, że uwielbia przesiadywać w bibliotece gdzie uważnie studiowała stare księgi i moje drzewo genealogiczne. Wkrótce i jej imię miało się tam pojawić, a za jakiś czas maiłem nadzieję wpisać tam imiona naszych dzieci. Chciałem aby Cassandra dała mi dzieci i miałem nadzieję, że wszystkie będą podobne do niej. Nie dbałem o to czy byliby to synowie czy córki. Ważne aby były zdrowe i szczęśliwe. Chociaż nie narzekałbym na liczną gromadkę złożoną z obu tych płci. Miałem nadzieję, że Cassandra również tego chciała. Rozumiałem, że była jeszcze bardzo młoda i mogła chcieć poczekać kilka lat nim zdecyduje się na obdarowanie mnie dzieckiem, ale na taką nagrodę byłem gotowy poczekać. Obserwowałem ją kilka razy jak bawiła się z dziećmi. Miała do nich dobrą rękę. Była równocześnie łagodna i stanowcza. Dzieci patrzyły na nią z uwielbieniem, ale i uważnie słuchały jej poleceń. Widziałem wdzięczność i zachwyt na twarzach matek tych maluchów. Tak, Cassandra była urodzoną matką. Zastanawiałem się czy to nie dlatego, że sama jej nie miała. Było mi przykro, że ta zmarła wydając moją ukochaną na świat i nie dane było jej poznać tego wspaniałego klejnotu jaki stworzyła. 

Będę się o nią troszczył.

Taką obietnicę składam matce Cassandry patrząc w niebo z którego na pewno na nas spoglądała. Ciekawe czy uważała mnie za godnego jej córki. Zrobię wszystko aby tak było. I zacznę od przyniesienia jej herbaty. 

Wielkie poświęcenie śmieje się mój wilk 

- Od czegoś trzeba zacząć - mówię - Czasem to małe rzeczy liczą się najbardziej. 

Idąc w stronę kuchni jestem zatrzymywany przez członków mojej watahy. Składają mi podziękowania za zaproszenie i chwalą swoją nową Lunę. Odpowiadam im szybkim podziękowaniem i przepraszam tłumacząc, że mam coś do załatwienia. 

W kuchni panuje spokój. Kilka kobiet kołysze się w rytm docierającej tutaj muzyki zmywając naczynia i szykując kolejne przekąski. Jedna z nich mnie dostrzega.

- Alfo - mówi kłaniając się, reszta idzie w jej ślady

- Nie przeszkadzajcie sobie - mówię rozglądając się - Przyszedłem po herbatę dla Luny. 

- Zaraz przygotuję - mówi stojąca najbliżej mnie kobieta 

- Ja się tym zajmę - odpowiadam i nie czekając wybieram największy kubek jaki rzuca mi się w oczy

- Luna lubi jak dodaje się nieco soku malinowego - informuje mnie inna kobieta

Skinieniem głowy dziękuje jej za podpowiedź i do przygotowanej herbaty dolewam nieco soku z malin. 

- Przyjęcie dobiega końca - mówię wychodząc - Jak skończycie te przekąski możecie zamknąć kuchnię i dołączyć do zabawy. Wy również na nią zasługujecie. 

- Dziękujemy Alfo - cieszą się 

Szybko zabierają się za wykonanie ostatnich prac. 

Z uśmiechem na twarzy wracam do mojej mate. Nie chciałem aby była długo sama chociaż byłem pewien, że ktoś na pewno będzie zabawiał ją rozmową pod moją nieobecność. 

Kiedy docieram na miejsca zastaję pusty stolik. Sądząc, że ktoś wyciągną ją na parkiet obserwuję tańczące osoby chcąc wypatrzyć moją mate. Jednak nigdzie jej nie widzę. 

- Gdzie Luna? - pytam przechodzącego obok mnie strażnika

- Wybacz Alfo, ale nie wiem. Ostatnio widziałem jak siedziała przy tym stoliku.  

Zaczynam się martwić. Czyżby sama wyszła z przyjęcia? To raczej do niej nie pasowało.

- Matylda - przywołuję do siebie dziewczynę, która tańczy niedaleko z jakimś chłopakiem 

Dziewczyna szybko do mnie podchodzi.

- Gdzie Cassandra? - pytam mając nadzieję, że ona odpowie mi na to pytanie 

Matylda rozgląda się dookoła zaskoczona. 

- Nie wiem Alfo - przyznaje 

- Jak to? Miałaś jej towarzyszyć i się nią opiekować. 

- Była z tobą - ośmiela się powiedzieć cicho 

Odstawiam kubek na stół i warczę. Dziewczyna odskakuje przestraszona. 

- Mogę jej poszukać - proponuje

- Sam to zrobię, idź 

Matyldzie nie trzeba dwa razy powtarzać. Wraca do swojego partnera i odciąga go nieco ode mnie. Może przesadzam i nie ma powodu do niepokoju, ale coś nie daje mi spokoju. Mam złe przeczucia. 

Przymykam oczy z wciągam nosem powietrze. Od razu wyczuwam zapach Cassandry. Nikt mi nie powie, że się nie zmienił. Zwróciłem na to uwagę jakiś czas temu, ale dziewczyna mnie zbyła tłumacząc, że wymieszał się z moim. To nie było to. Stało się coś innego. Tym jednak zajmę się później, jak już ją znajdę. 

Podążam za zapachem dziewczyny i odnotowuję, że faktycznie opuściła przyjęcie. Jednak nie udała się do domu lecz na obrzeża osady. Dlaczego to zrobiła? 

Może chce pobawić się w chowanego 

Mój wilk sam nie wierzy we własne słowa, chce mnie tylko podnieść na duchu. Widzi, że zaczynam panikować. Zapach ciągnie się, aż do budynków, które kiedyś służyły jako spichlerze. Teraz stoją puste i czekają na znalezienie im nowego zastosowania. 

Wchodzę do środka. Tutaj zapach Cassandry jest wyraźniejszy. Dziewczyna musiała tutaj być jakiś czas. Co ona tutaj jednak robiła?

Zanim zaczynam się nad tym zastanawiać uderza we mnie nowy zapach. Zapach którego się tutaj nie spodziewałem. Zapach tak paskudny i obrzydliwy, że niemal się cofam ze wstrętem. Zapach Connora. 



Prawdziwa LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz