Dzwoni i dzwoni. Boże nawet nie wiedziałam, że nastawiłam sobie budzik. Chyba jestem masochistką i nie kocham siebie, że zrobiłam coś takiego. Robię sobie jeszcze pięciominutową drzemkę i odkładam telefon na poduszkę obok.
Dzwoni i dzwoni. Biorę telefon na ślepo i wyłączam budzik. Czuję jakby ktoś rzucił we moje oczy garść gruboziarnistego piasku. Wstaję z łóżka zakładam okulary, żeby oczy mogły trochę odpocząć i idę do łazienki. Po skończonej toalecie, siadam w szlafroku pod oknem przy swojej toaletce. Maluję kreskę czarną kredką na dolnej powiece, czeszę włosy i wiążę je w supeł na czubku głowy. Dziadek się zawsze śmieje z tej fryzury, bo przypomina mu to pieczarkę. Wstaję i podchodzę do swoich walizek, wyciągam z nich bieliznę, szorty i koszulkę z krótkim rękawem. Szybko ubieram się i wychodzę z pokoju do kuchni by pomóc mamie w przygotowaniach śniadania dla chłopaków.
Wchodząc do kuchni zerkam na wielki zegar wiszący na jednej ze ścian. Ósma dwadzieścia. Ogólnie śniadanie jest na dziewiątą, zwłaszcza po jakichś spotkaniach, tak jak wczoraj bądź ich imprezach z dziwkami, co jakiś czas.
- Kochanie, masz wakacje, po co wstawałaś? – mama podchodzi do mnie i całuje mnie na powitanie w policzek.
Zawsze, ale to zawsze, jak rozmawiamy to tylko w języku polskim, chyba, że tata nie nadąża i prosi o to byśmy przeszły na angielski.
- Chciałam Ci pomóc. Tak wiem jesteś samowystarczalna, ale jednak, co dwie pary rąk to nie jedna – uśmiecham się do niej.
- No dobrze – też się uśmiecha – możesz pokroić warzywa na półmiski i porozkładać talerze i sztućce. Ja już kończę smażyć pancakes i bekon, a w międzyczasie zrobię nam kawę, co ty na to? – pyta odwracając się w moją stronę.
- Plan doskonały.
Kroję warzywa, tak jak mama chciała, układam chleb na kolejnych półmisach i wędliny, obok kładę ser. Jest tego tyle ile w polskich rodzinach na Święta Bożego Narodzenia na przynajmniej dwadzieścia osób. Jak mama sama sobie daje z tym radę, tego nie wie nikt, oprócz jej samej. Jestem pod dużym wrażeniem jej zdolności kulinarnych, no i wiadomo trening czyni mistrza, a ona właśnie nim jest. Przynajmniej dla tych obżarciuchów i dla mnie też.
Gdy już wszystko mamy przygotowane, siadamy przy stole z kubkami kawy. Rozmawiamy o wszystkim. O tym, co będę dziś robić, kiedy pojadę do dziadków i najważniejsze czy mam zamiar wrócić do Polski.
- Oczywiście, że wracam, pewnie gdzieś na jesień. Nie chcę tu tylko siedzieć, chcę ci trochę pomóc w pracy, nabrać doświadczenia, bo na pewno przed podjęciem studiów nikt nie będzie chciał mnie przyjąć nawet na staż – mówię, co mi leży na sercu.
- Przecież my z tatą pracuje zarabiamy tyle, że wystarczy ci na wszystko.
Nie przeczę, bo odkąd mama zamieszkała w Stanach, co miesiąc na moje „utrzymanie" wysyłała dwa – trzy tysiące dolarów. Wszystko oddawałam babci, ale ona i tak część zawsze przelewała na moje konto, jako kieszonkowe. Ciekawe czy jakieś dziecko z najbliższej okolicy dostała tysiąc złotych kieszonkowego. Z racji tego, że moja mama zawsze mi powtarzała „to czego nie wydasz wpłać na konto oszczędnościowe" i tak właśnie robiłam przez ostatnie trzy lata. Uzbierała się dość ładna kwota, ale jak na warunki polskie. Jakbym miała teraz przy tym kursie wykupić dolary, to słabo widzę tutaj życie na dłuższą metę.
- Mamo, nie będę całe życie brać od was pieniędzy, to nie etyczne. Mam dwie sprawne rączki i znajdę sobie jakąś pracę na sam początek. Dam radę. Ludzie żyją za minimalną krajową i jeszcze muszą kredyt spłacać, z resztą nie mały zapewne, to ja dam radę tym bardziej.
- Mama ma rację – do kuchni wchodzi tata i zaczyna mówić po angielsku – to nasz obowiązek się tobą zająć, dopóki nie staniesz na nogi.
Boże zaczyna się. Wiem, że teraz marudzę, bo mam wszystko, jak na złotej tacy podane, a nie chcę z tego korzystać. Jedyną mądrą rzecz, jaką mogę teraz zrobić to przytakiwać i przytulić rodziców.
I właśnie to robię. Są dla mnie najważniejsi zaraz po dziadkach jednych i drugich. Przytulamy się chwilę, gdy do kuchni zaczynają wchodzić mężczyźni zwabieni zapachem jedzenia i świeżo zaparzonej kawy.
Większość już jest więc każdy zasiada na swoim miejscu. Ja oczywiście po prawicy ojca. Obok mnie jest wolne miejsce, ale podejrzewam, że to tutaj siedzi Dex.
Życzymy sobie smacznego i wszyscy zaczynają pałaszować jedzenie, które znika w zastraszającym tempie. Mężczyźni zaczynają rozmawiać między sobą o rozgrywkach footballu i innych sportach, które mnie nie interesują.
W kieszeni czuję wibrację i wyciągam telefon. Widzę wiadomość na naszej grupie na Messengerze, którą wysłał Rafał. Otwieram i widzę link do jakiegoś filmiku. Wiadomo o motorach, bo cała nasza paczka lubi ścigacze. Wchodzę w link i na ekranie pojawia mi się filmik jakiegoś gościa na motorze, który wyczynia na nim cuda. Staje na jednym kole przy dość sporej prędkości, robi dziwne piruety. Pod filmikiem jest głosówka od Rafała.
„Gość jest mega, zajebiście jeździ, nie to co my. Prawda ekipo?" na końcu jest salwa śmiechu.
- Jeździsz na motorze – pyta mama po angielsku.
Jedzenie staje mi kołkiem w gardle, bo teraz zacznie się piekło, jeśli dowiedzą się prawdy.
- No czasami – odpowiadam wymijająco.
- Jak często – docieka mama.
- Jeśli pogoda pozwoli.
Jezu skończmy to, bo zaraz tata się wtrąci w rozmowę i będzie po mnie.
- A na czym jeździsz? – a nie mówiłam, że się wtrąci.
- Kawasaki Ninja 300 – mówię jak najciszej.
W tym momencie zapada cisza. Złowieszcza cisza.
CZYTASZ
Black Dragon. Błędy Dex'a
RomanceIle razy można dawać komuś szansę? Pola i Dex znają się z Klubu Motocyklowego Black Dragon, którego Prezesem jest ojciec dziewczyny. Dzieli ich aż dekada różnicy wieku. Połączył ich dość krótki, ale gorący romans. Kiedy na światło dzienne wychodzi...