Rozdział 27

424 23 0
                                    


Przy kolacji Dex robi i mówi tak, jakby nic się nie stało. Ok. Trochę naciągnęłam prawdę. Rozmawia ze wszystkimi tylko ze mną nie. Właściwie to ja się nawet nie odzywam.

- Poluś, a co tam u Klaudii i Marcela – zagaduje mama, tylko dziwne, że po angielsku, a nie jak zawsze po polsku.

I to jest zapalnik, którego potrzebowałam. Katem oka widzę, że Książe czeka na moją odpowiedź.

- Pisałam w nimi na naszej grupie na Messengerze. Wszystko jest dobrze. Kazali mi się świetnie bawić i mam wrócić do Polski cała i zdrowa – odpowiadam.

- A ten Marcel, to ten koleś, z którym się całowałaś na parkiecie? – pyta Dex.

A to menda przebrzydła. Miałam racje, że czułam się obserwowana nawet w „Spelunie".

- Widzę, że lubisz podglądać ludzi wbrew ich woli. Odpowiadając na twoje pytanie, tak. To z Marcelem się całowałam na parkiecie. Nie wolno? – pytam prowokująco.

- Wolno, tylko pytam – mówi ciszej i chyba z rezygnacją.

Dlaczego tak trudno jest się nam dogadać. Co jest z nami nie tak? Wiem, że mnie skrzywdził, ale chyba jestem w stanie mu to wybaczyć. Im jestem dłużej w jego towarzystwie tym więcej o tym wszystkim myślę. Poczekam, aż ta sytuacja z dzisiejszego popołudnia pójdzie w niepamięć i spróbuję z nim jeszcze raz porozmawiać.

Kolejne dni są podobne do poprzednich. Albo ja omijałam Dex'a szerokim łukiem albo on mnie. Może i jestem sadomasochistą, ale właśnie ubieram mój ulubiony niebieski (oczywiście!) strój do biegania. Patrzę na swój smartwatch i sprawdzam godzinę. Jest piąta pięćdziesiąt. Idealnie. Schodzę po schodach i kieruję się do wyjścia z Klubu. Na podjeździe stoi już nie kto inny niż sam Dex. Szybko się rozglądam i widzę jeszcze David'a, Smile'a, Bear'a i Vinnie'iego. Są jeszcze inni, jak na przykład Nick, ale z nimi mam średni kontakt.

Dex, odkąd stanęłam w drzwiach wejściowych nie odrywa ode mnie wzroku. Zastanawiam się powodem tego jest krój mojego stroju czy ogólna moja osoba. Czuję, jak jego wzrok wypala mi dziurę na twarzy. Jednak, kiedy zjeżdża niżej wzrokiem i zatrzymuje się na mich piersiach, już jestem pewna, że to jednak strój jest odpowiedzialny za jego stan wkurwienia. Nie powiem, że top, który założyłam wygląda jakby był przynajmniej o dwa rozmiary za mały do moich cycków, które się wylewają z niego. Ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że idealnie utrzymuje moje pełne piersi w ryzach podczas biegania i to dzięki niemu jeszcze nie mam fioletowych sińców pod oczami. Ale on też świetnie wygląda w spodenkach dresowych. Podkreślmy tylko w spodenkach dresowych. Jego kaloryfer to chyba sześciopak, jak nie ośmiopak. Nie widzę z tej odległości. A te tatuaże od szyi po pas, no po prostu cudo. Najbardziej podoba mi się ten czarny smok na plecach, z resztą każdy pełnoprawny członek Kluby taki ma.

- To wszyscy? Czy czekamy jeszcze na kogoś? – ktoś zadaje pytanie.

- Jest szósta, więc zaczynamy rozgrzewkę, jak ktoś się spóźni to będzie miał karne dwie mile więcej – mówi spokojnie Dex.

Zaczynamy rozgrzewkę, jakieś skłony, pajacyki, pompki. Do tego jeszcze rozciąganie mięśni nóg i możemy startować. Przed nami dziesięć mil, czyli ponad szesnaście kilometrów, zobaczymy, ile dam radę. Na bieżni ostatnio zrobiłam piętnaście i myślałam, że umrę. Kiedy z niej zeszłam nogi miałam, jak z waty.

Na czele biegnie Dex, a dopiero za nim reszta. Ja prawie na końcu z David'em, który chyba chce mi dotrzymać towarzystwa. Dla nich ten dystans to jest kaszka z mleczkiem, dla mnie to wyzwanie, któremu chcę podołać. I mam nadzieję, że mi się uda. Najwyżej będą mnie nieść do Klubu albo zostawią po drodze.

Pierwsze trzy, cztery mile są znośne, ale kiedy na smartwatch'u widzę, że zaczynam ósmy kilometr, czuję wszystkie mięśnie. Moje płuca zaczynają mnie palić, a oddech robi się bardziej rwący. Biegnę dwa kroki za David'em, który nawet nie ma ani jednej kropelki potu na ciele. Za to ja mogłabym wyżymać swoje ciuchy i powstałaby wielka kałuża.

Nawet nie wiem, kiedy koło mnie biegnie Dex, chłopaki są kilkanaście metrów przed nami. Patrzę na opaskę na lewym nadgarstku, która wibracją obwieszcza mi, że przebiegłam dziesięć kilometrów. Kurwa już ledwo żyję. Lepiej mi się biegało na bieżni niż po asfalcie. Nogi zaczynają mi odmawiać posłuszeństwa. Ale nie chcę się poddać. Nie, kiedy on jest koło mnie i mnie obserwuje i myśli, że ja tego nie widzę. Boże, co mi strzeliło do głowy, żeby z nimi biegać. Kurwa z komandosami albo innymi żołnierzami. Przy nich wypadam bladziej niż trup.

- Chcesz chwilę odpocząć? – zagaduje Dex.

- Spoko dam radę. Jeszcze pięć kilometrów i finisz – odpowiadam z trudem.

- Nic na siłę, nie musisz biec tyle, co my, możesz już przystopować.

Złość narasta we mnie powoli. Czyżby chciał żebym się poddała? Jego niedoczekanie.

- Powiedziałam, że dam radę, to dam. Biegnij do chłopaków, nie będę cię spowalniać – syczę.

- Księżniczko, proszę, po co ta złość?

- Słyszałeś co do ciebie powiedziałam, wracaj na przód i mną się nie przej... - urywam ostatnie słowo i z bólem upadam na asfalt.

Ból kostki jest tak silny, że nie mogę powstrzymać łez, które płyną swobodnie po policzku.

- Księżniczko – Dex się zatrzymuje i w sekundzie klęka koło mnie i delikatnie przejeżdża dłońmi po całym moim ciele. – co się kurwa stało? -pyta zaniepokojony.

- Chyba źle stanęłam i skręciłam kostkę – zawodzę.

- Pomogę ci wstać i wezmę cię na ręce, dobrze?

- Sama dam sobie radę – mówię przez zaciśnięte zęby.

- Tak, tak jak zawsze. Nie dyskutuj ze mną.

Pomógł mi wstać i nim się obejrzałam niósł mnie w stylu panny młodej. Ni chuja, nie zarzucę mu na szyję rąk, będę je trzymać przy piersi.

- Postaw mnie, dam sobie radę.

- A ja ci mówiłem, żebyś nie dyskutowała. 

Black Dragon. Błędy Dex'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz