Rozdział 3

568 59 11
                                    

Po drugiej stronie przywitało mnie piękne lazurowe niebo bez żadnej chmury oraz zielony las, w którym się znajdowaliśmy. Drzewa pięły się prawie do samego nieba, a z gałęzi zwisały zielone miękkie pnącza.

Szliśmy dość długo pokonując powalone kłody. W końcu wyszliśmy na polanę pełną białych kwiatów i skierowaliśmy się do pozostałości po drewnianym domku. Nie było w nim drzwi, więc od razu weszliśmy od środka. Blondyn, który mnie uratował odsunął wielką skrzynię i otworzył przejście w podłodze. Dwóch chłopaków weszło pierwszych a za nimi ruszyłyśmy my. Schodziliśmy po schodach aż ukazała nam się duża oświetlona sala, na końcu której stał drewniany stół z dwudziestoma krzesłami.

- Poczekajcie - powiedział blondyn i zniknął za drzwiami w lewej ścianie.

- Co się dzieję? Nie powinnam tu być. To w ogóle nie moja historia - histeryzowała Kari.

- Ej spokojnie, zaraz się wszystko wyjaśni i obiecuję, że wrócimy - przytuliłam roztrzęsioną przyjaciółkę. Nie płakała, ale w każdym momencie mogła dostać ataku paniki. Pamiętam jak utknęłyśmy w windzie i wtedy pierwszy raz zobaczyłam jak wygląda taki atak. Było strasznie. Zaczęło się od delikatnych drgawek i mamrotania, że nie powinna wchodzić do tej windy, a skończyło na krzykach i rzucaniu się po windzie. Najlepsze było to, że jak wyszłyśmy tylko poprawiła sobie włosy i podziękowała straży. Zero jakichkolwiek oznak, że miała atak paniki. Zero.

- Chodźcie - głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia. Podeszliśmy do stołu, przy którym chwilę potem usiadło kilka osób. Było dwóch siwych już mężczyzn. Kobieta po czterdziestce oraz wysoki umięśniony mężczyzna. Obstawiałabym, że ma około trzydziestu lat. Chłopcy, którzy nas tu przyprowadzili również usiedli i wskazali nam miejsca przy stole. Usiadłam obok blondyna i Kari. Lisy siedziała obok mojej przyjaciółki. Pierwszy podniósł się trzydziestolatek o brązowych włosach i serdecznym wyrazie twarzy.

- Widzę, że jesteście trochę zakłopotane - spojrzał na Kari. - Chcę was uspokoić, że naszym priorytetem jest wasze bezpieczeństwo. Będziecie tu honorowymi gośćmi, więc nie ma powodów do paniki. Witam bardzo serdecznie po tylu latach moją drogą przyjaciółkę, Lisy.

- Cieszę się, że mogę was znowu zobaczyć - odparła Lisy szczerząc się jak głupi do sera.

- Nie zaprosiliśmy was tu, żeby odnowić stare znajomości. Leonard na za dużo sobie pozwala. Musimy powstrzymywać mieszkańców wioski przed buntem, który niekorzystnie wpłynie na los naszej krainy. Do pałacu doszła już wieść o nadal żyjącej księżniczce. Dlatego Rafael został pojmany, a wszyscy zwiadowcy i najlepsi poszukiwacze zostali wysłani by znaleźć naszą drogą Vanille. Niedługo osiągniesz pełnoletniość i prawa opiekuńcze Rafaela nad tobą zostaną unieważnione przez Prawo. Do twoich osiemnastych urodzin musisz zasiąść na tronie. Tu będziesz bezpieczna. My zajmiemy się odbiciem Rafaela, a następnie przywróceniem władzy prawowitej następczyni. Czy...?

- Ja i następczyni tronu? - Zabrałam głos podnosząc się z miejsca. Przez długi czas powstrzymywałam się, żeby mu nie przerwać, ale temat za bardzo zaczął dotyczyć mojego królewskiego „ja". - Przykro mi, ale to nie mogę być ja.

- To ty, uwierz mi skarbie - odparł. - Czy ktoś sprzeciwia się temu planu?

Nikt nie podniósł ręki.

- W takim razie to tyle. Nick zaprowadź panie do ich pokoju.

Nick okazał się być blondynem, któremu zawdzięczam życie. Teraz bardziej mogłam się skupić na jego wyglądzie. Jego krótkie włosy sterczały na wszystkie strony co dodawało mu uroku. Zielone oczy wyglądały jak u zwierzęcia. Raz łagodne, a raz zwinne i groźne. To samo było z jego rysami. Gdy atakował wyglądał jak drapieżnik teraz zaś jak miły chłopaczek. No może nie do końca. Był trochę... ponury. Przed złotymi drzwiami do naszego pokoju zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczu.

- Dziękuję. Za ratunek - powiedziałam.

- To moja praca - odparł i po prostu odszedł.

Stałam tak osłupiona i patrzyłam jak znika za filarem. Dobrze wiedzieć, że to twoja praca, pomyślałam.

Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Nasz nowy pokój był trzy razy większy niż mój pokój w Beaver. Złote rysunki pnączy wiły się przez białe ściany. Na jasnym drewnie na podłodze rozłożone były czarno złote dywany, a przede mną pod ścianą stały trzy łoża z baldachimami. Po lewej piękne zdobione drzwi prowadziły do garderoby, w której buszowała właśnie Kari. Po lewej zaś była łazienka. Na środku pokoju stała duża wygodna kanapa i dwa krzesła. Między nimi średniej wielkości stolik.

- Van! Chodź tu! Zobacz tylko! - Zapiszczała moja przyjaciółka. Weszłam do garderoby i zauważyłam jak przebiera między sukienkami. Jej czarne loki podskakiwały kiedy ta zanosiła się piskiem na widok kreacji.

- Spójrz! - Pisnęła i przycisnęła do siebie ciemno fioletową suknię z falbanami aż do ziemi. - Tylko sobie wyobraź co ludzie w Beaver by o tobie pomyśleli, gdybyś wyszła w niej na miasto. „O patrz, chyba uciekła z wariatkowa!", albo „Ej! Do Hollywood w drugą stronę!".

- Załóż ją - zaproponowałam. Przyjrzała się sukni.

- Dobra, ale ty też musisz jakąś założyć!

Gdy Kari się przebierała ja szukałam czegoś co mi się spodoba. W garderobie było mnóstwo miejsc z sukniami oraz cała ściana butów. Tylną ścianę zajmowały dodatki. W końcu wybrałam kremową falbaniastą na samym dole suknię w rękami na trzy czwarte. Założyłam ją i podeszłam do lustra.

- Wyglądasz cudnie - Kari stanęła obok mnie. W dużym lustrze mogło by się pomieścić z pięć osób.

- Ty też - zerknęłam na przyjaciółkę.

- Chodź! Trzeba wybrać dodatki - zaśmiała się. Od kiedy ją znam, a znam ją od dziecka, Kari miała bzika na punkcie zakupów i dobierania dodatków.

Dla siebie wybrała duże czarne kolczyki i łańcuszek z białym oczkiem. Mi wcisnęła nieco mniejsze od jej białe kolczyki. Zaczęła szukać czegoś na szyję kiedy jej uwagę przykuło coś innego.

- Van, to chyba twoje - powiedziała i pokazała mi srebrny cały wysadzany małymi diamencikami diadem. Leżał na półce na aksamitnym białym materiale. Widać, że był nieruszany przez wieki.

- Masz rację Kari. To należy do Vanilli - powiedziała Lisy stając za mną. - Ktoś chyba wiedział, że się zjawisz w tym pokoju i przyniósł go tu.

- Załóż go! Błagam - złapała mnie za rękę przyjaciółka. - Błagam! Błagam, na chwilkę.

- No dobra, dobra - uśmiechnęłam się do niej. Spojrzałam się na Lisy. - Mogę?

- Oczywiście! Jest twój - powiedziała i zdjęła go z półki. Podała go Kari i zaprowadziła mnie przed lustro. Przyjaciółka delikatnie jak gdyby miał jej się rozpaść w palcach założyła mi go na czubek głowy. Podniosłam rękę i delikatnie przejechałam palcami po diamencikach.

Nagle usłyszałyśmy dziwny trzask i całą garderobę przeszło białe światło. Zabolała mnie głowa i poczułam skurcze brzucha. Zachwiałam się i straciłam przytomność.

Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz