Rozdział 22

291 36 5
                                    

Rozdział jakiś powalający nie jest, wiem ^.~ ale może kolejny to naprawi. I w końcu chyba nadeszła chwila na pytanie czy macie już ulubionego bohatera? ^.^ Nie no, na pewno macie ^.~ Po takim czasie... Piszcie śmiało (nie gryzę... połykam w całości >.<) kogo lubicie najbardziej, a może oszczędzę go w bitwie. Taki żarcik ^.^ Tak więc, miłego czytania ^.^ ♥


- Zostajesz – powiedziałam ostro. Kari spojrzała się na mnie błagalnie. Jej brązowe oczy zrobiły się wielkie jak u szczeniaczka i gdyby jeszcze zaskomlała serce zmiękło by mi tak, że pozwoliłabym jej nawet skoczyć z dachu.

- Przestań – otrząsnęłam się i szybkim ruchem pokręciłam głową odganiając od siebie możliwość zgodzenia się. Siedziałyśmy na białym puchowym dywanie w garderobie. Zebranie nie dawno się skończyło. Mamy wyruszyć o świcie. Narada odbyła się w nocy, więc mamy teraz jeszcze około trzech godzin do rozpoczęcia wymarszu.

- Vanilla to ty przestań – przyjaciółka się oburzyła. – Chcę walczyć! Chcę cię bronić. A jeśli jeszcze raz powiesz mi, że nie idę to walnę cię tak, że to ty nie pójdziesz.

- Nie chcę cię stracić – spojrzałam na swoje dłonie. Kari przysunęła się i objęła mnie ramieniem.

- Nie stracisz – powiedziała przyciskając mnie do siebie tak, że zabrakło mi tchu. Miałam tyle argumentów przeciw temu by szła, ale w końcu ugryzłam się w język. I tak jej nie powstrzymam.

- Tylko masz mi obiecać, że nie będziesz się nie potrzebnie narażać – powiedziałam na co ona przewróciła oczami, ale się zgodziła.

- David uczył mnie walczyć – powiedziała wstając. Zaczęła szperać między sukniami w poszukiwaniu czegoś co nada się na walkę. Zaśmiałam się widząc jak z niechęcią odkłada długie balowe suknie.

- Też się uczyłam – powiedziałam nadal siedząc. Kari spojrzała się na mnie z uniesioną brwią.

- Sama? – Spytała wracając do poszukiwań.

- Nie – poprawiłam lekkie kozaki które zsunęły mi się z łydki i mocniej ścisnęłam ich sznurowadła znajdujące się z tyłu. – Z Oliverem.

- Fajny jest – powiedziała zdejmując coś z wieszaka i rzucając to przede mnie. Była to biała szeroka koszula. Identyczna jak ta, którą miałam na sobie. Po chwili dorzuciła do nich czarne spodnie przetarte na udach i krótkie kozaczki za kostkę.

- Może być? – Spytała lustrując wybrany strój. Kiwnęłam i wstałam by spojrzeć na siebie w lustrze kiedy przyjaciółka się przebierała. Z wysokiego kucyka powyłaziły krótkie pasemka, które teraz okalały moją szczupłą twarz. Długie związane włosy wisiały kończąc się przed pasem. Mimowolnie się uśmiechnęłam kiedy w mojej głowie pojawiła się myśl, że wyglądam jak piratka.

- Co cię tak bawi? – Spytała Kari stając koło mnie. Uśmiech mi się poszerzył i stęknęłam próbując pohamować śmiech. – Aha. Czyli fazę histerii przed wojennej czas włączyć?

- Wglądamy ja piraci – wydusiłam ignorując jej pytanie. Krzywo na mnie spojrzała, a jej kąciki ust się podniosły.

- Dobrze się czujesz?

Pokiwałam głową łapiąc się za brzuch, który zaczął hamować mój śmiech skurczami. Uspokoiłam się i próbując udawać, że wcale nie straciłam kontroli przez stres powiedziałam:

- Chodź. Musimy wybrać sobie broń.

Wyszłyśmy i skierowałyśmy się w stronę sali, gdzie walczyłam z Oliverem. Nie bardzo chciałam trzymać w dłoni zimną stal ostrzy, ale nie miałam innego wyjścia. Otwierając drzwi powstrzymałam chęć rzucenia się w kąt, w którym jeszcze tej nocy rozmawiałam z Rafaelem.

- Myślisz, że mogę to wziąć? – Spytała Kari. Spojrzałam się na nią i wybuchłam śmiechem.

- Na pewno – odpowiedziałam patrząc jak przyjaciółka przygląda się wielkiemu toporowi. Wielki uśmiech odsłaniający wszystkie zęby zagościł na jej bladej twarzy.

- Z czego się śmiejesz? – Rzuciła zadziornie i machnęłam toporem. Silniejsza od niej broń przechyliła się niebezpiecznie w tył i Kari runęła na podłogę, a ostre zakończenie wylądowało niedaleko jej głowy.

- Ups – wstała i uśmiechnęła się do mnie. Spojrzałam na nią krzywo jednak z niekontrolowaną troską.

- Zgłupiałaś! – Bardziej stwierdziłam niż spytałam, ale i tak mi odpowiedziała.

- Nie – przeciągnęła wyraz obrzucając zniesmaczonym spojrzeniem topór. Pokręciłam głową i podeszłam do regału zajmującego całą ścianę. Wisiały, leżały, wypadały z niego najróżniejsze bronie. Bez zastanowienia sięgnęłam do pięknie zdobionego niebieskimi kryształami sztyletu. Obróciłam go w palcach i włożyłam za pasek spodni. Do pochwy przyczepionej z lewej strony paska włożyłam czarny zakrzywiony na końcu miecz. Przyglądałam się regałom z walącym sercem. Większość musiała zostać już zabrana, ponieważ puste miejsca mocno rzucały się w oczy. Bałam się. Byłam przerażona, ale nawet nie wiedziałem czego. Śmierci? Walki? Leonarda? Pomyśleć, że jeszcze miesiąc temu moim największym zmartwieniem było zerwanie z Patrickiem. O którym krótko mówiąc zapomniałam aż do teraz. Chciało mi się śmiać na myśl, że byłam z kimś takim jak on.

Gdy wszystko miałam naszykowane usłyszałyśmy jak drzwi do pomieszczenia się uchylają. Do środka wszedł Oliver, który widząc nas drgnął i złapał się za serce.

- Przestraszyłyście mnie – powiedział z uśmiechem. – Myślałem, że wszyscy jeszcze planują.

- Kazali nam się przyszykować. Sami ponoć są gotowi.

Podszedł do regału i zaczął przerzucać sterty mieczy.

- Cała armia jest gotowa. Mamy nie pełną godzinę do wyruszenia.

Kari zbliżyła się do mnie. Zauważyłam, że wzięła jasny sztylet i jeszcze jaśniejszy miecz.

Poczułam gule w gardle widząc jak razem z Oliverem rozmawiają o planach ataku. Zakręciło mi się w głowie z niekontrolowanego stresu. Żółć w moim gardle niebezpiecznie oznajmiała o możliwości zwymiotowania. Krew całkowicie odpłynęła mi z twarzy i musiałam oprzeć się o regał, by nie spotkać się bliżej z podłogą.

- Wszystko w porządku? – Usłyszałam stroskany głos przyjaciółki. Kiwnęłam tylko głową wciąż nie ufając swojemu głosowi.

- Boję się – szepnęłam patrząc na nich. Kari nie przestawała się na mnie patrzyć z troską, natomiast Oliver uśmiechnął się łagodnie.

- Wszyscy się boją – wyjaśnił cichym głosem. – To normalne.

Pokiwałam głową udając, że lepiej się czuję, aby przestali się o mnie martwić. Wystarczy, że boją się walki.

Gdy wszystko wracało do normy w moim organizmie, usłyszałam głośnie kroki i brzęk broni. Serce zaczęło bić mi jak szalone. Nie. Nie. Nie. Nie teraz! Myślałam gorączkowo idąc korytarzem za przyjaciółmi. Wyszliśmy do głównej sali. Po prawej stronie stały schody do chatki. Naprzeciwko nas ustawiła się armia. Jak na ruch rebeliantów mieli sporo ludzi. Na czele stali wszyscy biorący udział w obradach i przyciszonymi głosami o czymś rozmawiali. Abram jako pierwszy nas zauważył.

- Oliver! Na miejsce! – Wydał rozkaz i chłopak w mgnieniu oka znalazł się na pozycji. Ja z Kari podeszłyśmy do grupy. Powitały mnie słaby uśmiech Lisy i zatroskane spojrzenie Rafaela. Byłam już pewna swoich myśli. Dłonie pociły się, a serce galopowało jak jeszcze nigdy w moim życiu. Musiałam wyglądać jak trup. Tak też się czułam. Miałam wrażenie, że krew całkowicie zniknęła z mojego ciała pozostawiając po sobie tylko trzęsące się nogi i ręce.

Nie mogę.

Nie chcę.

Błagam.

Nie.

Ale muszę.

Zaczyna się.

Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz