Rozdział 17

312 44 4
                                    

Zacznę od przeproszenia, że tak późno wstawiłam rozdział. Bo 22:00 to raczej już późno ;) Dlaczego tak? Nie wiem czy to kogoś interesuję, ale powiem ;) Dorabiam sobie i nie mam czasu na Wattpada, jeśli chcę spotkać się z przyjaciółmi. Ale o Was nie zapomniałam i rozdział jest. Druga rzecz na jakiej chcę się skupić to to, że niedługo wyjeżdżam, więc rozdziały niedługo przestaną się pojawiać, ale nie martwcie się to jeszcze trochę ;* No i na koniec, mam małą wenę twórczą na kolejną książkę (oczywiście najpierw skończę historie Van) i chciałam się spytać jaki wątek przewodni byłby dla Was najbardziej interesujący? Chodzi np. miłość? Walka? czy inne pierdoły ;P Chciałabym, aby opinię wyraziły wszystkie osoby, które to czytają, bo bardzo by mi to pomogło ;) Ja nie gryzę ;) Z góry dziękuję ♥ Dobra, notatka zaraz będzie dłuższa od rozdziału, więc to chyba tyle i życzę miłego czytania ;*


Leonard dawno już opuścił lochy. Czułam straszny ból. Nie fizyczny, lecz psychiczny. Moje serce krwawiło. Zerwanie z Patrickiem w porównaniu z tym bólem to jak oberwać piłką plażową.

O dziwo nie płakałam. Leżałam tylko na tapczanie i rozmyślałam. Cały dzień tak mi minął. Przynieśli mi chleb i wodę, ale nic nie ruszyłam. Nie miałam nawet siły wstać. Dopiero wieczorem wypiłam całą zawartość metalowego kubka. Jedzenia nie tknęłam.

W nocy nie spałam. Za każdym razem, gdy zmrużyłam oczy widziałam Nicka, wymęczoną Lisy, wszystkich moich przyjaciół wyrzucanych za mury zamku. I jego. Leonarda.

Udało mi się przysnąć nad ranem. Promienie słońca, wpadające przez okno pod sufitem pełne krat, miło grzały mi policzki.

- Vanilla – ktoś szepnął mi do ucha. Męski głos. Zatroskany. Uchyliłam lekko powieki, ale to co zauważyłam od razu pobudziło mnie do życia. Nade mną pochylał się Nick. Zerwałam się na równe nogi, a gdy ten do mnie podszedł walnęłam go z całej siły w szczękę. Złapał się za nią i cofnął o krok. Spojrzał się na mnie tymi zielonymi oczami, przepełnionymi bólem.

- Tylko nie wciskaj mi tu kitu jak bardzo ci przykro – wysyczałam. Zbliżał się, a ja cofałam aż nie wpadłam na kraty. Drgnęłam, gdy przypomniało mi się, że właśnie tak się poznaliśmy. Spuściłam wzrok i straciłam czujność. Wtedy on podszedł jak najbliżej.

- Vanilla ja...

- Wyjdź – szepnęłam. Odepchnęłam go i patrzyłam z wściekłością jak uparcie stoi w miejscu.

- Proszę. Tylko mnie wysłuchaj – poprosił.

- Nie. Dlaczego mam słuchać kolejnych kłamstw? Kłamstw zdrajcy. Po co mi kolejne bajeczki o marzeniach?

- Wszystko co ci mówiłem... to nie były kłamstwa. To nie były bajki.

- Łżesz! – Krzyknęłam. Wyciągnął do mnie rękę.

- Proszę. Ja nie miałem wyjścia.

- Słucham?

Stanął z otwartą buzią i czekał na moją reakcję. Mierzyłam go wzrokiem. Patrzyłam na to co straciłam. Na te cudne oczy. Te włosy. Przestań!, nawrzeszczałam na siebie w myślach.

- Jak to nie miałeś wyjścia? Ponoć nikt cię nie zmuszał. Sam przeszedłeś na jego stronę i zgodziłeś się mnie tu zwabić. Wszystko było jednym wielkim kłamstwem.

- Na początku. Tak. Na początku tak było, ale... Coś do ciebie poczułem...

- Ale nadal to ciągnąłeś – szepnęłam. Samotna łza spłynęła po moim policzku.

- Vanilla... ja... nie mogę na siebie patrzeć, a wszystko to przez to, że... że cię kocham.

Spuściłam wzrok czując płyn napływający mi do oczu.

- Nie chce tego słuchać. Łżesz. A ja już nigdy się na to nie nabiorę...

- Błagam.

- Wyjdź! – Wrzasnęłam.

Stał w miejscu i wpatrywał się we mnie. W końcu wyszedł. Zatrzymał się jeszcze tylko na chwilę i szepnął:

- Nie pozwolę cię skrzywdzić.

Gdy zniknął podniosłam z ziemi kubek, w którym niedawno była woda i najmocniej jak potrafiłam rzuciłam nim o kraty. Później jeszcze podeszłam i walnęłam w nie pięściami. Ciosy leciały dopóki nie poczułam jak ciepła ciecz spływa po moich rękach. Trzymałam je w górze, więc strużki krwi spłynęły do łokci.

Nie zadbałam nawet o to, by podejść do tapczanu. Położyłam się na ziemi i pozwoliłam, by łzy i krew z moich dłoni łączyły się przy każdym ruchu. Otarłam oko zostawiając smugę na policzku. Musiałam wyglądać gorzej niż Krwawa Mary. Zwłaszcza, że nadal biłam kraty. Lżej z wycieńczenia, ale nadal silnie by zostawiały one rany.

- Nie warto okaleczać się z miłości – usłyszałam głos. – Wystarczy, że serce krwawi.

Usiadłam na podłodze i zauważyłam, że blondynka przygląda mi się ze smutkiem. Uśmiechnęła się smutno i przysunęła się bliżej kraty. Zrobiłam to samo. Dzieła nas pusta cela, więc chciałyśmy być jak najbliżej.

- Po co kaleczyć ręce? Rana w sercu ci nie wystarczy? – Spytała z troską. Nie odpowiedziałam. Nie chciałam o tym rozmawiać. Zaczęłam inny temat.

- Dlaczego tu jesteś?

- Powiedzmy, że zbuntowałam się przeciwko Leonardowi wypominając, że ty nadal żyjesz i będę walczyć o twój powrót na tron.

Zrobiło mi się jej żal. Kolejna osoba, która walcząc o mnie poniosła konsekwencję.

- Powinnam umrzeć, ale nasz „kochany" król lubi... jak to powiedzieć... mieć czym szantażować innych – dodała.

- Jak to? On szantażuje kogoś twoim życiem? – Spytałam łamliwym głosem. Wytarłam pozostałości łez, a ręce otarłam suknią. Pozostały na niej długie szkarłatne smugi.

- Można tak to ująć.

- Kim jesteś? – Spytałam. Dziewczyna pokazała piękne zęby w uśmiechu, ale nie doczekałam się zadowalającej mnie odpowiedzi.

- Kiedyś się dowiesz. A teraz odpocznij.

Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz