Rozdział 11

382 46 2
                                    

Licząc od LA rozdział powinien być jutro, ale postanowiłam, że pominę wstawienie LA. Także rozdział jest na czas! Trochę krótki, ale mam nadzieję, że wynagrodzę Wam to kolejnym dłuższym. Dziś tak na ja tak na chwilę, więc miłego czytania ♥

- Nie – szepnęłam i chwiejąc się zleciałam z krzesła. Nick był jednak szybszy. Nim upadłam na podłogę złapał mnie i przytrzymał. Słyszałam jakieś głosy i skomlenie Tenebris nim całkowicie straciłam przytomność.

Obudziłam się w swoim pokoju. Na kancie łóżka siedziała Kari, a obok na drugim łożu Nick. Rozmawiali przyciszonymi głosami.

- Znam ją od przedszkola i dam sobie rękę uciąć, że nie będzie siedzieć z założonymi rękami zwłaszcza, że to jej matka – upierała się Kari.

- Jej matka nie żyję.

- Przestań! Lisy ją wychowała i w naszym świecie to ona jest wpisana w rubryczkę „matka". A Vanilla prędzej wykopie tunel niż zostanie...

- Ciszej! Budzi się.

Przetarłam zaspane oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej.

- Jak się czujesz? – Z troską spytała przyjaciółka. Wtuliłam się w jej ramię i zaczęłam szlochać. Płakałam aż cała woda z mojego organizmu nie wyleciała. Jeszcze nigdy tyle nie płakałam co w tym świecie. Otarłam resztki łez i dopiero spojrzałam na Nicka.

- Napij się – podał mi szklankę z wodą. Wzięłam małego łyka i odstawiłam na złotą szafkę nocną. Nie chciałam mu tego wypominać, ale nie mogłam się powstrzymać.

- To przez ciebie – jęknęłam patrząc na niego jak najbardziej obolałym wzrokiem. Spuścił głowę i wyszeptał przeprosiny, ale co mi po nich? Nie przywrócą tu Lisy.

- O czym rozmawialiście? – Przerwałam dosyć niezręczną ciszę. Kari złapała się za głowę.

- Czy ty musisz wszystko słyszeć?

Chciała poprawić mi humor, więc, żeby nie robić jej przykrości lekko się uśmiechnęłam.

- Ja, oczywiście. To dowiem się?

- Ruszamy odbić Lisy i Rafaela – odpowiedział mi Nick.

- Kiedy?

- Dziś.

Spojrzałam się na Kari. Ta lekko pokręciła głową.

- Miałaś rację. Nie zostanę tu. Idę z wami.

- Nie – odezwał się David, który właśnie wszedł do pokoju. Skierował się w naszą stronę i gdy spojrzał na Kari ta żelaznym uściskiem złapała moją rękę.

- Nick, zbieramy się. Trzeba jeszcze przyszykować broń – dodał i odwrócił się do drzwi.

- Poczekaj – moja przyjaciółka wstała i podbiegła do niego. Jej piękna zielona rozkloszowana suknia zaszeleściła. Zaczęli rozmowę szeptem byśmy ich nie usłyszeli. Nawet nie próbowałam podsłuchiwać.

Nick przeniósł się na moje łóżko i usiadł tuż koło mnie.

- Przepraszam. Za ostatnie dni. Wiem byłem totalnym dupkiem, ale... Nie ważne.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy, gdy chłopak zaczął temat z zupełnie innej beczki.

-Przepraszam. Masz rację. To przez mnie pojmali Lisy, ale obiecuję, że sprowadzimy ją tu choćbym miał zginąć.

- Nie mów tak – powiedziałam. To prawda byłam na niego zła, ale nie aż tak by życzyć mu śmierci. Uśmiechnął się do mnie.

- Wiesz co? – pokręciłam głową. – Niektórzy mówią, że od kiedy Leonard przejął władzę Terra stała się miejscem gdzie giną marzenia. Ja mam inne zdanie.

- Dlaczego?

- Bo moje marzenie nie zginęło. Ono się pojawiło – złapał mnie za rękę. – Szkoda, że ono nigdy się nie spełni.

- Nie prawda – ścisnęłam jego dłoń. Czułam ciepło bijące od jego ciała. Na czarne ubranie miał założoną przetartą skórzaną zbroję. Dodawała mu tym tylko uroku.

- Nick! – David nam przerwał otwierając drzwi. Blondyn wstał i skierował się do wyjścia. Pobiegłam za nim i dogoniłam go przy framudze. Nasze usta się zetknęły. Poczułam cudowny smak mięty. Nick objął mnie w tali, a ja zanurzyłam rękę w jego blond włosach. Odsunęłam się trochę od niego i uśmiechnęłam. 

- Przeżyj - szepnęłam.

- Przeżyję. - Odwzajemnił uśmiech i wyszedł razem z Davidem. Odliczyłam w myślach dziesięć sekund i złapałam klamkę.

- Co ty robisz? – Kari mnie zatrzymała.

- Idę z nimi – pociągnęłam drzwi i wpadłam na Abrama, który wyciągał dłoń do klamki. Uśmiechnęłam się przepraszająco i chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za łokieć i cofnął do pokoju.

- Przykro mi księżniczko, ale to niebezpieczna wyprawa.

- Proszę. Lisy to moja mama. Muszę po nią iść.

- Obiecuję, że sprowadzimy ją całą i zdrową. Masz moje słowo. A teraz wybacz mi, ale jestem zmuszony, posunąć się o ten krok – wyjął z kieszeni koszuli, na którą założył skórzany napierśnik, klucz.

- Nie, proszę – jęknęłam. Jednak Abram szepcząc przeprosiny zamknął drzwi i po chwili razem z Kari usłyszałyśmy dźwięk przekręcanego klucza. Genialnie! Zamknęli mnie w moi pokoju!

Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz