Rozdział 24

270 40 7
                                    

Doczekaliście się! Nie mam zdania na temat tego jak wyszedł mi ten rozdział, więc nic nie będę mówić. Koniec rozdziału może być trochę... dziwny, ale uprzedzę Was. Nie, to nie jest koniec opowiadania. Nie jestem taka ^.~  Koniec wakacji! Plan mam masakryczny, a nauka będzie jeszcze gorsza, bo to ostatnia klasa. Bardzo bym chciała Was nie zaniedbywać i wrzucać wszystko na czas, ale za wszystkie opóźnienia jakie mogą się pojawić, z góry przepraszam! Mam jednak nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Miłego czytania kochani i zapraszam do komentowania, gwiazdkowania i co tam jeszcze można robić ♥


Szkło pękło jeszcze bardziej uderzając o podłogę, a zdjęcie przekrzywiło się. Nie zwróciłam jednak na nie większej uwagi. Patrzyłam prosto w oczy Leonarda. Zimny błękit jego tęczówek obserwował jak napinają mi się mięśnie. Uśmiechał się kpiąco. To proste.

- Jesteś zbyt przewidywalna, księżniczko – rzekł spokojnie. – Wystarczy zostawić uchylone wejście do klatki i ty jak głupie zwierze pakujesz się do środka.

Złość wywołana widokiem chciwych oczu Leonarda na zdjęciach odbierała mi zdrowy rozsądek. Każde wypowiedziane przez niego słowo coraz bardzie powiększało moją nienawiść do niego. Dziecinnie proste.

- Dlaczego akurat ten pokój? – Spytałam i spotkałam się z jego rozbawionym spojrzeniem. Przybliżył się, a ja w geście obronnym cofnęłam się uderzając o komodę. Donośny śmiech Leonarda rozszedł się po pomieszczeniu. Zmarszczyłam brwi odsuwając się od komody. Podniósł z ziemi fotografie i przetarł z niej nieistniejący kurz. Postawił ją na swoje miejsce i obserwował każde zdjęcie. Jakby nie był tu od lat. Zabiję go.

- Chciałem, żebyś ich zobaczyła. Żebyś wiedziała jak wyglądali. Zanim do nich dołączysz – szepnął oglądając zdjęcie mojej matki na łożu. Odeszłam od komody tak, że teraz stałam tuż za nim. Po prostu go zabiję.

Wyszarpnęłam z pochwy miecz i zamachnęłam się tak, aby zadać mu śmiertelny cios. Czarna stal spotkała się jednak z jego mieczem. Pchnął nim, a ja odleciałam do tyłu fukając jak rozwścieczony kocur. Złapałam równowagę i posłałam mu wściekłe spojrzenie. On tylko uśmiechnął się zadziornie i przekręcił w dłoni miecz. Złość zagotowała się we mnie.

- Nie chcesz spotkać się z rodzicami? – Spytał słodkim głosikiem. Ruszyłam na niego pamiętając co mówił mi Oliver. Zamachnęłam się przypominając sobie jego wskazówki. Zaatakowałam.

- Jeszcze nie teraz – syknęłam tryumfalnie kiedy siła mojego ciosu kazała mu się cofnąć. Zrzucił pelerynę i teraz gotowy do prawdziwej walki rzucił się na mnie jak drapieżca na swoją ofiarę. Na chwilę strach odebrał mi możliwość ruchu i w ostatniej chwili obroniłam głowę swoim mieczem. Nacierał swoją bronią na moją, którą ledwo już trzymałam, chroniąc twarz. Dźwięk uderzania o siebie mieczy rozniósł się echem przyprawiając mnie o ciarki. Klęknęłam, a Leonard zdezorientowany potykając się poleciał na okno. Wystawiając przed siebie miecz rozbił szybę. Powstała wielka dziura wychodząca akurat na dziedziniec, na który przeniosła się cześć bitwy. Patrzył się w przepaść, a ja cichym krokiem ruszyłam na niego. Ustawiłam miecz tak, aby móc go pchnąć w serce, a następnie zrzucić z okna jak niechcianą lalkę.

Tuż przy nim nadepnęłam na szkło i mój wróg odwrócił się odparowując cios. Siła z jaką nasza broń się spotkała powaliła nas na podłogę tuż przy przepaści. Leżałam na nim kolanem przygniatając jego rękę, w której trzymał miecz. Ta scena przyprawiła mnie o histeryczną radość i ogromną nadzieję. Uśmiechnęłam się arogancko do niego przykładając mu miecz do serca.

- Ostatnie słówko? – Syknęłam z jadem w głosie. Nie dostrzegłam u niego żadnych znaków strachu lub stresu. Tylko ten idiotyczny uśmieszek na tej jego krzywej gębie.

- Tak. Kilka – powiedział jak niewinny dzieciaczek. – Jesteś martwa, księżniczko.

Nim spostrzegłam co się dzieję oberwałam kopniakiem w brzuch i dostałam z główki. Zostałam brutalnie przetoczona i dociśnięta do ziemi. Moja głowa po drodze natrafiła na szkło, które prawdopodobnie rozcięło mi kawałek czoła. Teraz to ja byłam na dole, a na mojej szyi znajdował się jego miecz. Mój leżał kilka centymetrów od mojej unieruchomionej dłoni. Zamiast zabić mnie od razu postanowił się chyba zabawić, bowiem dostałam kilka razy w twarz, a potem w brzuch. Gorzki płyn zebrał mi się w ustach. Wyplułam go na podłogę barwiąc ją szkarłatem. Brutalnym ruchem podniósł mnie za włosy i pociągnął w stronę rozwalonego okna. Wykrzywiłam twarz z bólu i syknęłam, gdy mocniej zacisnął dłoń na moich włosach. Stałam na krawędzi trzymana za rozwalającego się kucyka. Wolną ręką złapał mnie za gardło. Puścił włosy, aby wspomóc lewą ręką uchwyt na gardle. Pchnął mnie i moje nogi obsunęły się z krawędzi. Strach pojawił się nie tylko w sercu, ale i w oczach, które otworzyły się szeroko nieprzyszykowane na śmierć. Pod stopami zastałam nicość i siła grawitacji ciągnęła mnie w dół. Nie spadłam tylko przez uścisk na mojej krtani. Zaczęłam tracić oddech. Rękami próbowałam rozluźnić jego uchwyt. Oczy zaczęły tracić ostrość. Widziałam tylko jego rozmazaną sylwetkę. Tlen przestał docierać do płuc i dusiłam się jego ostatkami. Wierzgałam i machałam rękami.

- Ostatnie słówko? – Przedrzeźniał mój głos uśmiechając się karcąco za mój brak odpowiedzi.

Zebrałam w sobie siły i jak najmocniej zacisnęłam dłonie na jego rękach i „rozhuśtałam" się nogami. Nie poddam się! Nie uda mu się mnie zabić. To ja go zabiję.

To proste. Dziecinnie proste. Zabiję go. Po prostu go zabiję.

Ostatnim powietrzem jakie miałam w płucach objęłam jego biodra nogami. Puścił mnie i upadając na podłogę pociągnął mnie ze sobą. Wylądowałam na kafelkowej podłodze łapczywie łapiąc oddech. Sięgnęłam po miecz i wsunęłam go pod brzuch, na którym leżałam. Kilka przekleństw uleciało z ust Leonarda zanim podniósł się i ruszył na mnie. Ku mojemu zaskoczeniu bez broni. Rzucił się na mnie w przypominającym lwa ruchu. W momencie, gdy miał się na mnie rzucić przekręcił się na plecy nastawiając broń. Wycelowana w lewą pierś wyleciała na wylot. Szeroko otwarte niebieskie oczy wpatrywały się w mnie jak chwilę wcześniej. Teraz jednak były już martwe. Promyk życia uleciał z nich wydostając się z organizmu za ostatnim wydechem tworzącym mały obłoczek pary. Z ust wypłynęła mu stróżka krwi. Wyciągnęłam swój miecz, a ciało zrzuciłam z siebie i pchnęłam aby wyleciało za okno.

Ból w płucach jednak nie ustawał. Nie potrafiłam nabrać powietrze. Więc tak się umiera. Mimo, że gardło było już wolne nadal nie potrafiło nazbierać potrzebnego mi tlenu. Ruszałam ustami jak ryba wyjęta z wody. I tak też się czułam. To tak się czujesz, kiedy tracisz siły i odchodzisz z tego świata. Trzymałam ręce ciasno na klatce piersiowej świszcząc zamiast oddychać. Pod plecami czułam jakąś ciecz. Krew. Upadłam na odłamki szkła i pod sobą musiałam mieć niezłe krwawe morze. Oczy znów traciły ostrość. Powoli przestawałam walczyć o tlen. Poddawałam się. Światła zaczęły gasnąć, a płuca już zapomniały, żeby wciąż walczyć o oddech. Ostatnie co zobaczyłam to rozmazana sylwetka. Ktoś mnie znalazł. Ale co z tego. Umieram. Czuję to. Całe moje ciało rozrywał palący ból. Gorszy niż sama śmierć.

I ten głos. Tak kojący. Tak łagodny. Tak zatroskany. Tak znajomy.

Ciemność. Ból. Ciemność i ból. I ostatnia myśl.

Nick.

***

Nigdy nie myślałam o swojej przyszłości. Jak byłam malutką dziewczynką chciałam zostać modelką. Zabierałam mamie sukienki, a na nogi zakładałam o kilka rozmiarów za duże pantofle. Potykając się chodziłam po domu wyobrażając sobie, że tak będę wyglądać jak dorosnę. Później mi minęło, a nastała chwila wahania przerwana myślą o byciu dyrektorką jakiejś dużej organizacji. Marzyłam o posiadaniu wielkiego domu i kochanego męża. To jednak też mi się znudziło. Niedawno zastanawiałam się na medycyną. Na początku wątpiłam, a potem do mnie dotarło. Chcę pomagać ludziom. Chcę ratować im życie. Planowałam pójść na studia na medycynę. Ale teraz już wiem, że nie pójdę. Nie dane mi było dostać się na wymarzone studia. Ale dane mi było uratować Terre. Szkoda tylko, że takim kosztem.


Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz