Rozdział 20

299 37 6
                                    

Kochani udało się!!! Wróciłam na jeden dzień do domu i mam szansę wstawić rozdział! Wszystko dzięki małej pomyłce mojego taty ^.~ Niestety jutro znów wyjeżdżam na tydzień, więc rozdział w kolejny poniedziałek. Tak się stęskniłam! Zwłaszcza, że przez pierwsze dwa tygodnie w ogóle nie miałam styczności z internetem. Ten tydzień był już lepszy. Mogłam czytać, gwiazdkować, a nawet komentować. Niestety gorzej było z rozdziałem. Mam nadzieję, że ten tydzień również będzie dla mnie sprzyjający ^.^ Nie zanudzam i nie przedłużam! >.< Życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania i gwiazdkowania ♥


Obrady trwały wieki. A w każdym razie ja miałam takie wrażenie. Na szczęście w połowie przynieśli jedzenie, na które rzuciłam się jak wygłodniałe zwierzę. Nie mogłam uwierzyć, że trzeba ustalić tyle szczegółów. Zebrać armię. Wyposażyć ich w broń. Opracować szybkie dojście do zamku. Zwinne przejście przez mury i pozostanie niezauważonym. Drogę dostania się do komnat Leonarda. Podzielenie rycerzy, aby inni zajęli się strażnikami, a inni pomogli przy władcy. I jeszcze „wyjście awaryjne".

Miałam po dziurki w nosie sukni, więc wchodząc do garderoby szukałam czegoś lepszego. Znalazłam krótką białą koszule z dekoltem i szerokimi rękawami oraz brązowe spodnie. Koszule wpuściłam w spodnie. Wyszłam z garderoby i zauważyłam jak Kari siedzi na jednym z foteli. Miętosiła kawałek swojej krótkiej białej sukni. Spojrzała na mnie.

- Muszę coś zrobić z rękami – powiedziała patrząc na moje rozpuszczone włosy. Uśmiechnęłam się i usiadłam na podłodze przed nią. Od razu zabrała się do roboty.

- Ślicznie wyglądasz – szepnęła.

- Mam dość sukienek – usprawiedliwiłam się zakładając na nogi kozaki do połowy łydki na lekkim koturnie. Mam też dość planowania. – Ale dziękuję. Gdzie zgubiłaś Davida?

Usłyszałam jak głośno i przeciągle wzdycha.

- Szykuje broń razem z innymi.

- Jak się czuje? – Spytałam mając na myśli to, że zdradził go przyjaciel.

- Nie za dobrze. Zaczyna się obwiniać, że powinien coś wyczuć. Zauważyć.

Zrobiło mi się go żal. Nie powinien się obwiniać. Każdy mógł coś zauważyć, ale Nick za dobrze grał.

- Gotowe – Kari związała je na końcu brązową małą gumką. Wstałam i podeszłam do lustra w garderobie. Na plecy zsuwał się długi warkocz przypominający sznur.

- Masz talent – uśmiechnęłam się do niej. Odwzajemniła mój gest. Była przemęczona. Wyglądała jakby nie spała kilka dni. Pod oczami widniały ciemne cienie. A powieki opadały na jej brązowe oczy.

- Kiedy ostatnio spałaś? – Spytałam. Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Dwa dni temu... Trzy... Może cztery... Szukałam cię – podniosła na mnie wzrok.

- Kari! Musisz spać! Kładź się – wskazałam łóżko. Dziewczyna zaśmiała się i nie ruszyła z miejsca. Ja cię już przypilnuję, obiecałam sobie. Mieliśmy wystartować za maksymalnie dwa dni. Tak mało czasu.

W nocy nie mogłam spać. Na szczęście Kari i Lisy już od dawna pogrążyły się we śnie. Cicho wstałam z łóżka i zdjęłam czarną koszulę nocną. Założyłam to co wybrałam ostatnio w garderobie i zerknęłam na dwa pozostałe łóżka. Dziewczyny spały jak zabite. Związałam włosy w wysoki kucyk. I tak sięgały dalej niż łokcie. Kilka krótszych pasemek opadło mi na twarz.

Delikatnie otworzyłam drzwi i wymknęłam się na korytarz. Sama nie wiedziałam, gdzie chcę iść. Chodziłam korytarzami, których wcześniej nie poznałam, gdy usłyszałam chrzęst metalu. Na końcu korytarza były lekko uchylone drzwi. Na zewnątrz wylewały się promienie światła. Podeszłam i zajrzałam do środka. Na półkach leżały bronie, a na podłodze rozłożone były czarne cienkie materace. Pomieszczenie było ogromne.

Wychyliłam głowę jeszcze bardziej, by zobaczyć, kto jest w środku. Wewnątrz stał Oliver z nożem w ręku. Rzucił nim w stronę tarczy zrobionej z siana. Sztylet wylądował w czerwonym polu. Chłopak zaczął podnosić porozrzucane na podłodze mniejsze noże. Obserwowałam go jak ze skupioną miną, niektóre rzuca w stronę tarczy. Wszystkie lądowały po środku.

- Wiem, że tam jesteś – powiedział, kiedy chciałam się wycofać. Lekki rumieniec wypłynął mi na twarz. Weszłam do środka zamykając drzwi. Oliver odwrócił się i spojrzał na mnie.

- Nie chciałam przeszkadzać – powiedziałam patrząc na tarczę. Chłopak się zaśmiał. Jego śmiech nie dość, że był zaraźliwy to jeszcze melodyjny i uroczy.

- Przeszkadzać? Sprzątam broń, bo nie mogę spać, a ty mi mówisz, że nie chciałaś mi przeszkadzać? – Patrzył się na mnie rozbawionymi oczami. Uśmiechnęłam się do niego.

- Też nie mogę spać – wyznałam w końcu siadając na materacu niedaleko chłopaka.

- Nie dziwię się – dosiadł się do mnie. – Sporo przeszłaś.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Oliver obracał w palcach sztylet z czarną rękojeścią. W końcu spojrzał się na mnie.

- Gdzie zgubiłaś sukienkę? – Spytał z wesołymi iskierkami w oczach. Zaśmiałam się i zerknęłam na swoją koszule i brązowe spodnie.

- Chyba nie myślisz, że będę walczyć w sukience?

- Chyba nie myślisz, że będziesz walczyć? – Zaakcentował ostatnie słowo. Spojrzałam mu głęboko w oczy.

- To ja powinnam obalić rządy Leonarda – powiedziałam z powagą. Nie przestał się jednak uśmiechać.

- To nie jest dobry temat, jeśli chcemy myśleć o spokojnym śnie przed wyjściem – rzucił nóż w tarcze. Celnie. W głowie pojawił mi się genialny pomysł.

- Naucz mnie walczyć – uśmiechnęłam się do chłopaka. Przejechał po swoich czarnych włosach ręką i westchnął.

- Proszę – spojrzałam na niego błagalnie i słodko się uśmiechnęłam. Pokręcił głową i szeroko się uśmiechnął.

- Tym wzrokiem i uśmiechem mogłabyś nawet przekupić straż królewską.

Zaczęliśmy się śmiać. Oliver poszedł po dwa miecze i jeden podał mi.

- Będziemy walczyć prawdziwymi? – Spytałam oglądając obosieczny miecz z czarną rzeźbioną rękojeścią.

- A co, boisz się? – Spojrzał się na mnie rozbawiony.

- Nie – skłamałam. Wiedziałam, że Oliver nic mi nie zrobi. Bałam się raczej, że to ja jego zranię.

- Gotowa? – Spytał stając w niewielkiej odległości ode mnie. Mocno ścisnęłam miecz i kiwnęłam głową. Nie doczekał się żadnego ruchu z mojej strony, więc zaczął się przybliżać. Powstrzymałam odruch cofnięcia się. Uśmiech zagościł na jego twarzy kiedy chwiejnym krokiem uleciałam przed jego mieczem. Trzymając miecz dwoma rękami zamachnęłam się na chłopaka jak siekierą na kawałek drewna. Odskoczył, a ja walnęłam w materac.

- Trzymaj miecz prawą dłonią – poinstruował. – Będzie ci łatwiej.

Znów ruszył w moją stronę. Trzymając się jego wskazówek zasłoniłam się bronią nad głową. Po sali rozszedł się dźwięk uderzania metalu o metal. Oliver naciskał swoim mieczem na mój, a ściskając go za całej siły uginałam się coraz niżej. Zebrałam w sobie siłę i najbardziej wysuniętą nogą podcięłam chłopaka. Upadł, a ja wyprostowałam się jak struna. Ruszyłam na niego z uniesionym mieczem i zamachnęłam się, ale Oliver przeturlał się w moją stronę i pociągnął mnie za stopę. Upadłam na niego, a ostrze wyleciało mi z rąk. Leżałam na nim przytrzymując go lewą ręką, a prawą zaczęłam szukać miecza. Melodyjny śmiech chłopaka rozszedł się po całym pomieszczeniu. Straciłam czujność i Oliver obrócił nas tak, że teraz on był na górze, a swój miecz przykładał mi do krtani.

- Czujność – powiedział wstając ze mnie i idąc po mój miecz. – Nigdy nie trać czujności.

- Wygrałabym.

Prychnął i odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.

- Na pewno – odwróciłam się w stronę drzwi słysząc znajomy głos.

Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz