Rozdział 16

307 44 6
                                    

Nie mam pojęcia co mam Wam na pisać ;) Na prawdę... Po prostu podziękuję za to, że czytacie ♥ Miłej lekturki ;*


- Nie! – Wszyscy moi przyjaciel zaczęli się przekrzykiwać i wyrywać. Kolejne łzy ściekły po moich policzkach. Dlaczego oni ciągle chcą oddać za mnie swoje życie? Jeden z rycerzy podszedł i złapał mnie za ramiona.

- Wyprowadzić ich i przypilnować by opuścili zamek! Podwoić straże i obstawić rycerzy przy murach! Nie mogą dostać się tu ponownie! – Leonard wydał rozkazy i po chwili nastała cisza. Wszyscy zostali wyprowadzeni, a ja stałam w paszczy lwa. Przez okno było tylko słychać stłumiony płacz i wrzaski. Jednak i to ustało kiedy opuścili oni dziedziniec.

Leonard zbliżył się do mnie. Dzieliło nas kilka centymetrów. Odgarnął kosmyk moich białych włosów za ucho.

- Myślałem, że jesteś mądrzejsza, ale czego mogłem się spodziewać. Kto oprze się takiemu czarującemu chłopakowi jak Nick – drgnęłam. – Miłość jest taka naiwna... Wyprowadzić ją!

Zostałam zaciągnięta w stronę mało uczęszczanej części zamku. Zeszliśmy po schodach. Trafiłam do kolejnych lochów. Korytarz był schludniejszy i jaśniejszy. Tak jakby tamtych nie używali od lat. Pułapka, pomyślałam. W celi naprzeciwko schodów ktoś był. Dziewczyna o blond włosach. Leżała na stercie szmat i trzęsła się jak osika. Gdy usłyszała nasze kroki podniosła przemęczone zielone oczy.

Ominęliśmy cele obok blondynki i zostałam wepchnięta w kolejną. Strażnicy weszli z powrotem po schodach i zostałyśmy same. Dziewczyna przyglądała mi się z zaciekawieniem. Nagle drgnęła jakby uświadomiła sobie kim jestem.

- To ty jesteś tą zaginioną księżniczką? – Spytała łamliwym głosem. Smutno się do niej uśmiechnęłam.

- Tak – powiedziałam. Ta tylko skinęła głową i położyła się na twardym tapczanie. Taki sam znajdował się też u mnie. Na podłodze leżały przetarte szmaty, a z sufitu kruszył się tynk.

Znów poczułam kłucie w sercu. Położyłam się na tapczanie i wtuliłam twarz w szmatki. Zaczęłam płakać i rozmyślać. Całą noc spędziłam na płakaniu i przeklinaniu miłości. W końcu zasnęłam.

Obudził mnie chrzęst krat i kroki. Uchyliłam oczy i zobaczyłam jak strażnik otwiera kraty do mojej celi i wpuszcza do środka Leonarda. Ubrany w białą koszulę i czarne spodnie wyglądał młodziej. Założył też grubą, czerwoną, królewską pelerynę. Kraty znów się zamknęły.

- Wyspałaś się księżniczko? – Spytał ze sztuczną słodkością w głosie. Usiadłam na tapczanie i wpatrywałam się w niego morderczym wzrokiem. Nie doczekał się odpowiedzi, więc dosiadł się do mnie i głęboko westchnął. Odsunęłam się na sam koniec by być od niego jak najdalej.

- Po co ci jestem potrzebna? – Wysyczałam. Uśmiechnął się i przybliżył. Złapał mnie za nadgarstek, żebym się dalej nie odsunęła i zbliżył się do mnie.

- Mógłbym cię zabić. Ale drugiej tak inteligentnej dziewczyny w Terze nie znajdę. Przydałaby mi się taka doradczyni. Oczywiście dostaniesz tą posadę jak cię oswoję...

- Nie jestem zwierzęciem! – Warknęłam i wyrwałam rękę.

- Wybacz księżniczko – powiedział sarkastycznie. Zmrużyłam oczy z wściekłości. Z chęcią oplotłabym jego szyje rękami i pozbawiła dopływu powietrza.

- Po co tu przyszedłeś?

- Chciałbym przybliżyć ci przeszłość Terry. Moja biedna – pogłaskał mnie po policzku, ale strzepnęłam jego rękę. – Żyjesz w kłamstwie. Nic nie wiesz o Terze. Mojej krainie.

- To nie jest twoja kraina – przerwałam. Terra nigdy nie była ani nie będzie jego krainą. Nie pozwolę na to. Odpowiedział mi tylko donośny śmiech.

- Jesteś niezwykle uparta Vanillo. Zupełnie jak twoja matka – ostatnie słowo prawie wypluł. Drgnęłam gdy wspomniał o mojej mamie. Prawdziwej mamie. Tej, której nawet nie znałam.

Musiał to zauważyć, bo się uśmiechnął i zaczął opowiadać historie Terry.

- Twoi rodzice może i byli cudownymi władcami, ale nie potrafili jednego. Nie potrafili być surowi i władczy. Zawsze patrzyli czy ci wieśniacy są szczęśliwi. Organizowali im jakieś głupie festiwale zamiast wziąć się do roboty. Myślisz księżniczko, że Terra to tylko to co tu widziałaś? Nie! Oczywiście, że nie! Są tu inne królestwa. Inne wioski. Inni władcy. Należałoby zyskać sojuszników, podbijać, a nie bawić się z pospólstwem jak twoi rodzice. Żałosne.

- Po co sojusznicy jeśli nie ma walk? – Spytałam z zaciekawienia.

- Teraz może i nie ma walk, ale zawsze jakaś bitwa nadejdzie. Już jedną ledwo przetrwaliśmy. Sąsiednie księstwo chciało nas zaatakować, bo twój ojciec odmówił im ślubu.

- Jakiego ślubu? – Myślałam, że już wszystko wiem. Że nic mnie nie zaskoczy. Myliłam się.

- Jeszcze zanim królowa zaszła w ciąże sąsiedzi chcieli podpisać umowę. Miała dotyczyć ślubu następczyni z ich, również nienarodzonym, dzieckiem. Nie rozumiesz? Nie istniałaś, a oni już chcieli ci organizować ślub! A twój tatuś oczywiście im odmówił.

- A ty byś nie odmówił?

- Nie. Oczywiście, że nie! Jeślibym wiedział, że zaatakują to podpisałbym to. Co by ci się stało?

- Jesteś chory – wydusiłam mierząc jego kamienną twarz. Uśmiechnął się.

- Dlatego postanowiłem upozorować ich śmierć i przejąć tron. Tylko ty stałaś mi na drodze, ale jakimś cudem zniknęłaś.

- A teraz przyszłam po swoje.

- Zapomniałaś już co mi obiecałaś? Ci, na których ci zależy będą żyć dopóki będziesz mi uległa – zaśmiał się i wstał.

- Nawet nie wiesz jak marzę, żeby cię zabić! – Krzyknęłam wstając za nim. Przeraziła mnie moc z jaką wypowiedziałam ostatnie słowo. Czy naprawdę dałabym radę go zabić?

- To na co czekasz? – Rozłożył ręce jakby czekał na cios. Nic nie zrobiłam. – Nie dasz rady. Jesteś za słaba, księżniczko.

Podszedł do krat, ale odwrócił się jakby coś jeszcze sobie przypomniał.

- Zapomniałbym! Ta umowa dotyczy też Nicka.

- Słucham? – Głos mi osłabł.

- Widzę, że nadal ci na nim zależy – uśmiechnął się arogancko i wyszedł.

Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz