Rozdział 19

336 44 2
                                    

Kochani! Tak bardzo nie chcę Was opuszczać, ale już w niedziele o 6:00 wyjeżdżam i wrócę dopiero 24 sierpnia, co skutkuję rozdziałem dopiero 25 :/ Obiecuję jednak, że jeśli pojawi się najmniejsza szansa na przepchanie do internetu rozdział się pojawi. Tylko nie róbcie sobie wielkiej nadziei, bo sama nie wiem jak to wyjdzie. Przez ten czas życzę Wam, żebyście sobie odpoczęli od moich wypocin i w sierpniu pojawili się z nowym zapałem do czytania. Mam nadzieję, że sama nazbieram świeżej weny i rozdziały będą jeszcze lepsze ^.^ Także oto ostatni jak na razie rozdział i do zobaczenia w sierpniu! ^.~  Miłego czytania życzę  ^.^ 


Już dawno minęłam wioskę. Nie czułam stóp, a łydki kłuły bólem. Nick dotrzymał słowa. Nikt mnie nie gonił, ani żaden alarm nie został podniesiony. Jestem wolna! W biegu skoczyłam i zaśmiałam się jak wariatka. Nie utrzymałam jednak równowagi i padłam jak kłoda na miękką trawę. Wtuliłam w nią twarz i kilka razy się po niej przeturlałam. Szczęście rozrywało moją duszę na kawałki. Niepohamowana chęć tańca i krzyków powoli wydostawała się na powierzchnie. Kilka mniejszych patyczków powplątywało mi się we włosy. Odczepiając je głęboko wdychałam woń natury uśmiechając się do nieba.

- Jestem wolna! – Wykrzyczałam myśli, które buszowały w mojej głowie, przekręcając się na plecy. Bezchmurne różowe niebo uśmiechało się do mnie, a słońce odwzajemniało radość. Wstałam i ruszyłam dalej. Śmiejąc się pokonywałam polanę. I wtedy ta myśl uderzyła we mnie z prędkością odrzutowca. On tam został. Leonard w końcu zobaczy, że mnie nie ma i to Nicka posądzi pierwszego. Co on mu zrobi? Nie! Nie mogę o nim myśleć! Muszę dobiec do chatki!

W połowie drogi usłyszałam kroki za sobą. Stanęłam i zaczęłam rozglądać się dookoła. Nikogo nie widziałam. Stałam tak jeszcze chwilę, gdy usłyszałam znajomy głos.

- Vanilla? – Postać wynurzyła się z zarośli.

- Kari! – Przyjaciółka siedziała na Szafirze i uśmiechnęła się widząc mnie przed sobą. Rzuciłam się najpierw na pegaza, a potem na przyjaciółkę, która zeszła już z klaczy.

- Van! – Łzy szczęścia spłynęły po jej bladych policzkach. – Jak uciekłaś? Nic ci nie jest? O matko twoja suknia! Jesteś ranna?

Spojrzałam w dół i dostrzegłam wielkie smugi zaschniętej krwi. No tak! Przecież rozwaliłam sobie całe ręce. Nie zdołałam nic odpowiedzieć Kari złapała mnie za prawą rękę i okręciła tak, że teraz z przerażeniem badała moje rany po starciu z kratą.

- Boli? – Spytała cicho.

- Nie – odpowiedziałam. Z ran zostały tylko duże strupy, a wokół nich zaschnięta krew. Przyjaciółka spojrzała się na mnie ze współczuciem.

- Choć. Lisy zwariuje jak cię zobaczy.

Wsiadłyśmy na klacz i wzniosłyśmy się ponad chmury. Pogłaskałam Szafirę po szyi, a ta machnęła łbem. Tak się o ciebie martwiłam, wysłałam jej myśli.

Ja o ciebie bardziej, usłyszałam jej melodyjny głos, za którym tak się stęskniłam. Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem i wtuliłam się w grzywę klaczy. Obejrzałam się na chwilę do tyłu.

- Nie boisz się już na niej latać? – Zaśmiałam się do Kari. Ta szturchnęła mnie w plecy.

- Nie jest taka straszna. – odpowiedziała klepiąc pegaza. Wymieniłyśmy uśmiechy, ale po zaraz przyjaciółka zesztywniała. Poczułam jak mięśnie jej rąk, które mnie trzymały, się napinają.

- Kari co jest? – Spytałam patrząc za siebie.

- Czy... Czy Nick naprawdę nas zdradził? – Spytała tak cicho, że nie byłam pewna czy te słowa serio wydobyły się z jej bladych ust. Posmutniałam i spojrzałam się na różowe niebo, barwione zachodzącym słońcem.

- Tak – powiedziałam przypominając sobie jak przyznał się do winy.

- Tak mi przykro – zaszlochała i przytuliła się do moich pleców. Kiwnęłam tylko głową. Głos uwiązł mi w gardle. W ciszy doleciałyśmy do chatki. Wleciałyśmy przez mech do groty Szafiry, gdzie na sianie wylegiwała się Tenebris. Gdy zauważyła, że na pegazie siedzi więcej niż jedna osoba rzuciła się w naszą stronę. Skoczyła na mnie powalając swoim ciałem. Zaśmiałam się szczęśliwa z jej widoku i zdjęłam z siebie lisiczkę.

- Też się stęskniłam – powiedziałam, kiedy zwierze polizało mnie po policzku.

- Choć. Wszyscy czekają – Kari wyszła z groty. Podążyłam za nią, a Tenebris nie spuszczała ze mnie swoich niebieskich oczu. Ruszyłyśmy do sali obrad, gdzie kilka dni temu Abram powiedział mi, że porwali Lisy. Weszłyśmy, a wszystkie głosy umilkły. Na czele stołu siedział Abram. Po jego prawicy Lisy, obok której siedziała kobieta, którą widziałam, gdy pojawiliśmy się w Terze. Po lewicy natomiast Rafael i siwy mężczyzna. Przy drzwiach stał David robiący za ochroniarza. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie poznałam nikogo oprócz osób w moim wieku.

Lisy zapłakana rzuciła mi się na szyję. Odsunęła się na kilka centymetrów i z niepokojem oglądała moje rany.

- Jak mógł ci to zrobić? – Spytała patrząc na moje ręce zapłakanymi oczami. Powstrzymałam chęć wyznania jej, że sama się okaleczyłam.

- Usiądźcie proszę – donośny lecz pogodny głos Abrama rozszedł się po sali. Lisy wróciła na miejsce, a ja usiadłam na drugim końcu stołu. Naprzeciwko Abrama. Po mojej prawej usiadła Kari dając znak Davidowi, by usiadł przed nią.

- Jak uciekłaś? – Spytał szatyn. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.

- Ja... Nick pomógł mi uciec – szepnęłam kuląc się przed groźnym spojrzeniem Rafaela. Był zły. Nie. To za mało powiedziane. Był wściekły. Widać, że Abram chciał coś powiedzieć, ale brat Lisy mu przerwał.

- To nieistotne. Nie chcę więcej o nim słyszeć – powiedział z bólem w głosie. Jego wzrok zwrócił się na mnie. Wstał i pewnym krokiem do mnie podszedł. Wstałam z krzesła czekając na jego ruch. On tylko mnie objął i szepnął mi we włosy:

- Jak tyś wyrosła.

Odsunął się kawałek i lustrował moją twarz. Uśmiechnęłam się niepewnie widząc jego uśmiech.

- Nie pamiętasz mnie? – Spytał, a gdy zaprzeczyłam uśmiech zszedł mu z twarzy. – Masz przecież prawo. Miałaś tylko nie całe dwa lata.

- Rafaelu rozumiem twoją tęsknotę, ale musimy opracować plan – powiedział Abram.

- Plan? – Spytałam, gdy brunet wrócił na miejsce. Usiadłam i z ciekawością lustrowałam twarze zebranych. Zatrzymałam się dłużej na kobiecie około czterdziestki i siwym mężczyźnie. Widząc to Abram pośpieszył z wyjaśnieniami.

- Vanillo poznaj proszę moją dobrą przyjaciółkę i niegdyś rzeczniczkę królewską Iranę – wskazał na kobietę. Kiedy odwróciła do mnie ładną twarz jej długie brązowe włosy zaszeleściły. Spojrzała na mnie ciemnymi oczami i uśmiechnęła się. Odwzajemniłam gest.

- Oraz mojego szanowanego doradcę Karina – mężczyzna skinął na mnie głową na co odpowiedziałam uśmiechem.

- Dobrze w takim razie skoro wszyscy się już znają możemy zacząć obrady – zaczął Rafael. Abram podniósł się, żeby zabrać głos, ale go wyprzedziłam.

- Najpierw chciałabym wiedzieć co to za plan? – Spytałam.

Wszyscy popatrzyli po sobie i w końcu Abram się uśmiechnął.

- Plan przywrócenia cięna tron.

Tam gdzie giną marzenia ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz