Rozdział 48

149 12 3
                                    

Sala balowa była wielką przestrzenią z wypukłym sklepieniem, które było pomalowane w ozdobne freski. Każdy odgłos roznosił się tam echem kilkukrotnie, a elegancki parkiet był świeżo wypastowany. Ale co dla mnie najważniejsze - przy samym końcu na dwóch kolumnach znajdował się postawiony balkon, coś na zasadzie umieszczonej na wysokości sceny, z której mogła przemawiać królowa.

Obserwowałam zza rogu jak trzydziestu przeciwników ustawiło się pod balkonem, podnosząc głowy i uważnie spoglądając na mężczyznę z czarną przepaską na oku. Jako jedyny miał na sobie długi za kolana brązowy płaszcz, a nie mundur. Rzeczywiście był najprawdopodobniej głównodowodzącym, tak jak mówił Hiroshi. W każdym razie i tak ten fakt nie zmienia mojego planu - zabić wszystkich w sali balowej. Mam na to dokładnie dziesięć minut. Muszę się sprawnie uwinąć.

Wychyliłam się odrobinę mocniej zza zakrętu i przyjrzałam przeciwnikom. Przynajmniej połowa z nich ma sztucery, ale mam szczęście, że nie wszyscy. Muszę oszczędzać naboje - powinno mi wystarczyć piętnaście, żeby zachować choć odrobinę na dalszą część planu.

Cofnęłam głowę i przylgnęłam do ściany, nabierając głęboki wdech. Nieco poluzowałam pokrętło od maski - jest zbyt wielu przeciwników żebym mogła sobie poradzić bez drobnej pomocy. Ale najbardziej pomoże mi ten balkon - wszyscy się pod nim stłoczyli.

-Pora sobie ubrudzić rączki. - mruknęłam pod nosem, naciągając mocniej kaptur na głowę i chowając pod niego włosy. Dasz radę Nora, za twoich najbliższych.

Spokojnym krokiem weszłam do sali balowej, stając w otwartym wejściu. Od razu zwrócił na mnie uwagę mężczyzna z przepaską, milknąc i marszcząc brwi na mój widok.

-Coś za jeden? - syknął, a jego głos potoczył się echem po pomieszczeniu, przez co reszta najemników też się odwróciła i spojrzała zaciekawiona. Lekko uśmiechnęłam się pod nosem. Pora zacząć rzeź.

Szybkim ruchem wyciągnęłam lufy i wystrzeliłam dwa naboje, aż siła lekko cofnęła moje ramiona do tyłu. Rakiety ze świstem przeleciały kilkanaście metrów i z hukiem wbiły się w dwie kolumny. Po chwili cała konstrukcja się zachwiała i zaczęła lecieć na głowy najemników. Ci zaczęli panicznie uciekać, dziko wrzeszcząc i próbując ratować swoje życie. Jednak kończyło się to tym, że jedni tratowali drugich.

Kamienny balkon przygniótł dziesięciu żandarmów, a jego resztki rozrzuciły się po całej sali. Jeden fragment wystrzelony z niebywałą prędkością w powietrze trafił w głowę jakiegoś przeciwnika, odrywając mu fragment czaszki. Ciało momentalnie zwiotczało i upadło na parkiet, a dźwięk ten odbił się kilka razy od ścian, które były ubrudzone pyłem z wybuchu.

Nacisnęłam odpowiednią sprzączkę, żeby stare łuski po nabojach odczepiły się od lufy. Upadły na podłogę z charakterystycznym, metalicznym stukotem. Spokojnym ruchem ponownie je załadowałam, patrząc spod przymrużonych powiek na zszokowanych zaistniałą sytuacją przeciwników.

-Raport. - mruknęłam cicho.
-Dziewiętnaście wrogów. Dziesięciu ma bronie dystansowe. Do wykorzystania maksymalnego limitu: trzynaście naboi. Jeden przeciwnik ma manewr trójwymiarowy.

Zmarszczyłam brwi i podniosłam głowę, żeby zauważyć mężczyznę z przepaską, który przyczepił się linkami do sufitu obok kryształowego, ogromnego żyrandola. Zaciskał w wściekłości zęby, aż wyszła mu stróżka śliny z ust. Będą z nim największe problemy, to ewidentny profesjonalista. Musiał jakimś cudem ominąć te wszystkie lecące kamienie i wylądować bez najmniejszego zadrapania.

-ZABIĆ SUKINSYNA! - wrzasnął, wskazując na mnie ostrzem i budząc z otępienia przeciwników, którzy spojrzeli na mnie wściekli. Prychnęłam. Kto kogo będzie mordować. Mają do czynienia z najsilniejszym żołnierzem w tych zapchlonych murach.

Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz