26.Choroba

534 17 1
                                    

Hailie siedziałam i słuchała uważnie, jak na lekcji. Patrzyła na mnie jakby nie dowierzała że jej bracia mieli tak ciekawe życie.
Zaczęła mnie wypytywać o to, czy byłam przy tym jak Tony dostał od Dylana w głowę cegłą, albo przy tym jak Vincent upił podobno Willa.
Oczywiście, byłam przy wszelkim. Byłam przy każdym szczęściu chłopaków. Przy każdym ich smutku czy płaczu. Tak chłopaki płakali.
Byłam przy każdych kłótniach chłopaków z Vincentem. Pocieszałam oraz dokuczałam im na każdym kroku. Nie zmyślam.
Miewali mnie dość. Cały czas płakałam, krzyczałam albo się wygłupiałam. Ale oni mnie kochali jak własną siostrę, o której do tej pory nie mieli pojęcia.

-Ty miałaś z nimi tak dobrą relację.... czemu wyjechałaś?- patrzyła na mnie z widocznym bólem w oczach

-Wyjechaliśmy, bo moja mama nie nadążała z rachunkami tutaj. Ja byłam mała i nie miałam jak jej pomóc. Pożyczalam od twoich braci pieniądze. Mówiłam że chodziłam do pracy, kiedy to oni mi pożyczali pieniądze.

Gadałyśmy z Hailie chwilę o wszystkim. Po trzech godzinach poszła do siebie a ja wtedy mogłam odpocząć od tego wszystkiego.
Położyłam się na łóżku i leżałam przemyślając wszystko co się stało ostatnio. Bolała mnie strasznie głowa. Wszystko mnie bolało, nie wiem czy to z przemęczenia.
Poszłam wziąć szybki prysznic. Było przyjemnie tak stać w takiej chłodnej wodzie.
Wyszłam z pod prysznica, uderzyło we mnie w jednej chwili, mocne ciśnienie.
Było mi duszno i gorąco. Wyszłam z łazienki i podeszłam do szafki nocnej, na której leżał mój telefon. Złapałam za niego i włączyłam wiadomości do Shane'a.
Napisałam do niego czy może do mnie przyjść.
Odpisał 2 minuty po wysłaniu przeze mnie wiadomości, że już idzie.
Przyszedł za niecałe kilkanaście sekund.
Wszedł do pokoju, z takim impetem że drzwi się odbiły i same zamknęły z powrotem.

-Co się stało?- patrzył na mnie z przejęciem.- nigdy nie piszesz w taki sposób.

-Źle się czuje.- trzymałam głowę spuszczoną w dół. Siedziałam już ledwo przytomna. Dostałam kataru i było mi strasznie niedobrze.
Shane wszedł do łazienki, grzebiąc coś w szafce. Wrócił z pełnymi rękami. Trzymał termometr, 3 paczki tabletek i jakiś syrop.
Termometr mi wsadził pod pachę i otwierał zawartości pudełek.
Wyciągnął tabletki i pobiegł na dół po wodę.
Wrócił i wyciągnął termometr z pod mojej ręki. 39.1°. Nawet nie wiem kiedy pozycja siedząca, zamieniła się w pozycji leżącą.
Połknęłam tabletki które podał mi Shane. Wypił syrop, który był obrzydliwy. Nie była bym sobą gdybym nie skomentowała tego. Chociaż byłam ledwo żyjąca.

-To jest... obrzydliwe...- nie mogłam nic mówić, wszystko mnie bolało.
Chłopak przykrył mnie dokładnie i głaskał po włosach.

-Dostałaś leki przeciw gorączkowe. Za jakiś czas powinny zadziałać. Teraz powinnaś iść spać.- oczywiście chciałam spać ale musiałam coś dopowiedzieć.

-Idź, bo cię zarażę.

-Nie zostawię cię w takim stanie samą.- po tych słowach przeszedł na drugą stronę łóżka i położył się obok mnie przytulając się do mnie i głaszcząc mnie po głowie. I pomyśleć że jeszcze jakiś czas temu, byliśmy pokłóceni.
Nie trzeba było czekać długo na to aż usnę. Zamknęłam oczy i odrazu odpłynęłam.

Obudziłam się kilka godzin później, było już strasznie ciemno. Sprawdziłam godzinę, była 23:26. Strasznie mnie bolała głowa. Czułam się jakby ktoś mnie z całej siły w nią walnął młotkiem Patrzyłam po ciemnym pokoju. Nic nie mogłam wyłapać wzrokiem. Włączyłam latarkę w telefonie i sprawdziłam każdy kąt, szukając w cieniu Shane'a. Spojrzałam na lewo, tam był chłopak który oparł głowę i ręce o łóżko i spał.
Wyszukałam w ciemnościach herbaty którą pewnie mi zrobił Shane. Napiłam się łyka i odstawiłam kubek kiedy wstałam i poszłam do chłopaka, przykryłam go kocem którym była okryta kanapa.
Patrzyłam na niego tak jakbym nigdy w życiu już miała go nie zobaczyć. Zdałam sobie sprawę że chociaż to on był powodem moich smutków to był też osobą która umiała mnie pocieszyć. W każdym momencie mojego życia stał za mną murem. Każdy z nich, wiem że oddał by za mnie życie. Tak jak ja za nich.
Słodki był jak spał. Jego ciemne włosy leżały w jednym miejscu, prosto na głowie. Wyglądał jak niewinne dziecko. Obudził się kiedy tylko miałam odchodzić. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Siadałam na przeciwko niego na łóżku a on położył ręce ma moich kolanach i chwilę potem położył również głowę. Wcześniej musiał jeszcze przyjrzeć mojej twarzy czy jest okej. Głaskałam go po głowie po czym złożyłam lekki pocałunek na jego głowie.
Musiałam go obudzić po kilku minutach bo było mi niewygodnie i zaczęłam się od nowa źle czuć.

-Shane...- ruszałam go lekko w łokieć.- Shane, wstań na chwilkę.
Wstał po 2 minutach. Otworzył jedno oko patrząc się wprost na mnie.
Patrzyliśmy tak chwilę na siebie ale zauważył że ze mną znowu jest coś nie tak. Przyłożył swoją dłoń do mojego czoła i po chwili ją odsunął. Wstał powoli z krzesła i podszedł do szafki gdzie leżały wszystkie leki.
Wyciągnął syrop i strzykawkę opakowania
Nabrał kilka mililitrów w strzykawce i podał mi żebym wzięła leki. Wypiłam a on mi podał tabletkę i wodę. Spojrzałam na niego z politowaniem, a on tylko spojrzał na mnie poważnie. Połknęłam tą niedobrą tabletkę przy której zawsze się krzywie.
Shane usiadł obok mnie i patrzył się na mnie kiedy się skrzywiłam. On się zaśmiał z tego.

-Z czego się śmiejesz.- po tych słowach odkaszlnełam dość mocno.

-Z twoich min- zaśmiał się znowu.- pamiętam jak ja brałem te tabletki. Nienawidziłem ich. Na szczęście już od kilku lat nie mam potrzeby brać tabletek.

-Czemu nie masz potrzeby?

-Nie choruje - wzruszył ramionami jakby to była oczywista odpowiedź.

-A co jak teraz zachowujesz?- dopytywałam ponieważ było to bardzo prawdopodobne że może się zarazić. Czego nie chciałam, bo chory Shane zachowuje się jak rozbestwione dziecko.

-To będę miał przynajmniej dobrą opiekę.- puścił mi oczko a ja szturchnełam go lekko łokciem.

-Tobą się nie da opiekować podczas choroby. Zachowujesz się jak.... dziecko - i to jedno słowo zwróciło na mnie jego uwagę

-Ej. Ja się tobą opiekuje. Opieka nad tobą też nie jest najprostsza. Zachowujesz się jak rozpieszczony gówniarz, który nie chce połykać tabletek, a jego jedynym argumentem jest to że są niedobre.- podniósł jedną brew a ja tylko wywróciłam oczami. Przytuliłam się do niego, oparałam głowę o jego ramie a on mnie nim przytulił.

-Skąd ty wiesz tak wszystko o lekach i obchodzeniu się chorą osobą? Jesteś jednym z najmłodszych z braci.- spytałam bo nie miałam pojęcia jak on to wiedział, skoro matki prawie nie znał. Może od Willa....

-Abby, byliśmy w piątkę. Każdy sobie pomagał. Często Will kazał nam łazić do apteczek po jakieś leki i z przyzwyczajenia, się nauczyłem jakie leki są na co. Jak byliśmy mali, to z naszą odpornością było słabo. Najczęściej chorowaliśmy my. Dylan najczęściej z naszej trójki. Biegał po całym ogrodzie i wychodziły różne przeziębienia.

-Wy i choroby. Współczuję Willowi i Vincent'owi. Chociaż pewnie najbardziej Willowi.

-No...on się nami opiekował chociaż sam był nastolatkiem. Ale nie mogę powiedzieć, bo Vince kiedyś też miał obsesję na punkcie naszego zdrowia. Do wieku 10 lat opiekowali się nami na krzyż, raz Will raz Vincent. Potem Vince miał więcej pracy więc częściej siedział z nami Will. Kiedy mieliśmy po 14 lat umieliśmy już sami mniej więcej o siebie zadbać. Ale pewnie tak jak pamiętasz, to potem mieliśmy już o wiele lepszą odporność.- opowiadał mi tak kilka minut kiedy wreszcie się strasznie zmęczyłam i nawet nie wiem kiedy ale położyłam głowę na jego kolanach a on głaskał mnie po głowie.

Po jakimś czasie usnełam. Obudziłam się kiedy poczułam że mnie przenosi na moje miejsce. Położył się obok i spaliśmy tak chyba do 10. Przynajmniej ja do tej spałam.
Shane już siedział, z moim telefonem w ręce. Zdziwiłam się na jego minę z którą obserwował telefon.
Spytałam go co się stało, a on pokazał mi wiadomość od, kolejnego numeru którego nie znałam.
Wiadomość zaczynała się od :
Cześć Abby, tu.....

Prawie jak MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz