23.Łąka

516 19 3
                                    

Wszedłem do pokoju Abby. Na łóżku leżała Victoria. Ona nie przejmowała się niczym.
Szkoda. Stanąłem na przeciwko niej żeby mnie dokładnie widziała. Patrzyła na mnie lekko wystraszona.

-Żyje?- spytała po chwili

-Jest w śpiączce.- próbowałem udawać spokojnego, lecz w środku mnie się gotowało.
Za chwilę przyszli ochroniarze. Przed przyjściem zadzwoniłem do Vincenta żeby "wypożyczył" mi trzech ochroniarzy.
Każdy z nich stanął obok mnie, a na moje jedno zdanie ruszyli się w stronę Victorii. Nałożyłem ręce na piersi i stanąłem wkurzony.

-Dylan! Pomóż mi!- krzyczała do mnie Victoria

-To za Abby, szmato. Wiecie co z nią zrobić?- kiwnąłem do ochroniarzy z nadzieją że wiedzą i nie muszę tłumaczyć im tego.
Mieli zabrać ją do organizacji. Tam Will i Vincent się nią zajmął. A ja pomogę. Na tą myśl aż się uśmiechnęłam lekko. Teraz ona będzie cierpieć tak jak Abby przez nią. Abby jej obiecywała że zniszczy jej życie. Miała rację, zniszczy jej, tylko z naszą lekką pomocą.
Ona jej zniszczy życie jak tylko się wybudzi.

Zabrali ją z pokoju, a ja wziąłem walizkę kuzynki Abby i podarłem niektóre ciuchy albo wylałem na nie kawę która stała na biurku. Potem zanosiłem jej walizkę to auta w którym siedziała.

-Twoja walizka. Powodzenia.- rzuciłem szybko kiedy odsuwałem się od auta bo zaczęło odjeżdżać. Pomachałem lekko do auta ze sztucznym uśmieszkiem i wróciłem do domu. Usiadłem na kanapie gdzie siedziała Hailie. Oglądała krainę lodu więc się dosiadłem.

Shane:
Leżała na łóżku szpitalnym. Wyglądała jakby spała, tylko tak bardzo długo.... Powiedziałbym że słodko wygląda, gdyby nie to że jest w śpiączce i tego nie kontroluje. Siedziałem na krześle i przyglądałem się wszystkiemu co się działo wokół niej. Każdy szybszy ruch a ja stałem już na nogach. Nie miałem siły spać. Miałem cały czas w głowie, jedno pytanie.
Co gdybym usnął a ona by się budziła albo, co gorsza, by się coś pogorszyło?
Nie spałem całą noc i trzymałem ją za rękę.

Abby:
Coś mi nie pasowało. Nie byłam w domu, ani w żadnym mi znanym miejscu. Siedziałam na kolorowej łące. Rosły tu kwiatki każdego rodzaju. Tulipany, róże, konwalię, krokusy i rożne inne. Pięknie pachniało i wszystko było cudowne. Patrzyłam na każde kwiatki aż wreszcie ktoś dotknął mojego ramienia.
Krzyknęłam głośno. Aż wreszcie się odwróciłam, osobą która dotknęła mnie była...moja mama? Stanęłam jak wryta w podłogę. Patrzyłam na nią. Prawdopodobnie wargi mi się lekko rozchyliły. Przytuliłam się do niej odrazu. Powiedziała mi, tym swoim spokojnym głosem, żebym szła za nią. Doszliśmy do pewnego miejsca gdzie widziałam wszystko tylko że z góry... jakby z lotu ptaka.. chwila...

-Co ty tu robisz córciu?- spytała moja mama z widocznym przejęciem.

-N-nie wiem, jakoś tak, jakbym usnęła i znalazłam się tu- patrzyłam na swoją lewą ręką, cały czas czułam lekki ucisk i uczucie jakby ktoś trzymał mnie za rękę, ale moja mama jej nie trzymała.

-To nie czas na ciebie Abby.-mama tłumaczyła mi cały czas patrząc na mnie. Moja mama złapała mnie za brodę i podniosła na wysokość swoich oczu. Spojrzałam w jej oczy i wydawały się być inne. Były takie... jasne.- Oni za tobą tęsknią. Oni cię potrzebują.

-Nie prawda. Oni wolą Victorie. Ja im nie jestem potrzebna.- kiwnęłam głową nie chcąc dopuścić do siebie żadnej rzeczy którą moja mama mi mówiła. Patrzyłam cały czas na rękę na której, dalej czułam to samo uczucie.
Czułam się jak wtedy, co Shane łapał mnie za rękę przy każdym przechodzeniu przez pasy, albo wtedy, kiedy wchodziliśmy do klubu w Tajlandii. Moja mama to najwidoczniej to zauważyła bo odrazu się odezwała.

Prawie jak MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz