Rozdział II

88 10 78
                                    


 – Poruczniku! – zasalutował strażnik. – Musi Pan to zobaczyć!

Był blady, a pot gromadził mu się kroplami na czole.

– Przecież po to tu jestem. Pokażcie którędy, kapralu. – Porucznik rozkaszlał się niezdrowo, ale szybko doszedł do siebie. – Rozkażcie zabezpieczyć teren. Niech mi się tu żaden pachoł nie pląta!

– Rozkaz, panie poruczniku! Tędy.

Młody kapral wskazał porucznikowi kierunek drżącą ręką i zaczął rzucać rozkazami do zgromadzonych na miejscu strażników, by zabrali się do rozpędzania gapiów. 

Pogoda tego wieczoru była paskudna. Deszcz ciął powietrze tak, jakby nigdy nie miało przestać padać. Rynsztokiem, wychodzącym z bramy kamienicy, uciekały rodziny szczurów, przepędzone żywiołem ze swoich przytulnych gniazd. Porucznik przetarł wnętrzem dłoni mokre wąsy i ruszył przez bramę wprost na dziedziniec. Wszystkim mieszkańcom kazano wyjść z budynku. Nie byli z tego powodu zadowoleni i trudno im się dziwić. W efekcie dziedziniec był pełen przemoczonych mieszczan, których ego kazało wierzyć, że są czymś więcej, niż tylko tkanką gnijącego u podstaw miasta. Zbili się w grupki i rozpościerali nad sobą cokolwiek, co chociaż trochę pomagało powstrzymać uporczywy deszcz. Porucznik ominął tłum, udając się prosto do drzwi wejściowych. W między czasie usłyszał kilka obelg pod swoim adresem. 

Przecież ci ludzie mnie nawet nie znają – pomyślał, wzdychając głęboko. 

Był im zupełnie obcy, ale był też jedynym obiektem, na którym zirytowany człowiek, w podobnej sytuacji, mógłby wyładować negatywne napięcie. Już dawno przestał się przejmować nieistotnym zdaniem przypadkowych ludzi. Nic sobie z tego nie robił. Był już za stary, żeby żywić żal i urazę do tych, którzy nie rozumieją, że jest tu po to, aby chronić ich delikatne tyłki przed apetytem brutalnego świata. Czterdzieści lat pracy nauczyło go, że oczekiwanie wdzięczności to marzenie ściętej głowy. Dla tych ludzi najważniejszy jest dostęp do źródeł zaspokajających ich potrzebę próżności. Nic poza tym się nie liczy. 

W końcu wszedł do środka. Wnętrze oświetlały ścienne lampy naftowe, które ukazywały elementy wyniosłego niegdyś wykończenia kamienicy, powoli popadającej w ruinę. Coś jakby znaleźć się w starym, zrujnowanym pałacu, którego upadli mieszkańcy nadal uważają, że są szanowanym rodem. 

Porucznik spojrzał ze wstrętem na schody ciągnące się w górę.

– Na to też już jestem za stary – szepnął do siebie i ruszył, chwytając się poręczy.

Na górze było zupełnie ciemno, ale w jego stronę wyszła postać niosąca światło. Poznał ją po sylwetce. Kobieta o smukłej, ale silnej budowie ciała trzymała naftową lampę przed sobą na wysokości twarzy.

– Poruczniku – przywitała go spokojnym głosem profesjonalisty.

– Pani sierżant – odpowiedział i rozkaszlał się gwałtownie.

Kobieta zerwała się ku niemu w odruchu nagłej troski, jakby chciała go przytrzymać, aby nie upadł.

– Panie poruczniku, wszystko w porządku? – zapytała, a profesjonalizm ustąpił spontaniczności.

Mężczyzna przetarł wąsy wnętrzem dłoni, wyprostował się i wyciągnął fajkę zza pazuchy.

– Obejdzie się, pani sierżant, bez czułości – wyartykułował wyraźnie ostatnie słowa. Ustawił fajkę pod światło, upewniając się, że tytoń jest już nabity do cybucha. – Ma pani ogień?

Sierżant wyciągnęła zapalniczkę sztormową z krzesiwem i przystawiła płomień do cybucha fajki. Porucznik pocmokał, aż żar nabrał odpowiedniej mocy, a następnie zaciągnął się i wypuścił gęsty obłok o słodkawym aromacie owoców i ziemi. Chmura zawisła pod sufitem, aby za chwilę rozpłynąć się bezszelestnie w zatęchłym powietrzu.

Pustułka Tom I FasadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz