Słońce już dawno zeszło z zenitu, gdy Randal na grzebiecie Okry przekroczył wschodnią bramę miasta. Klacz w stępie miarowo stukała kopytami o belki rozciągniętego nad kanałem mostu. Jak tylko weszli na trakt, Randal zachęcił wierzchowca do wejścia w galop. Jakiś czas przemierzali bezmiar pól złoconych łanami zbóż, których kłosy leniwie zwieszały się pod ciężarem ziarna. W końcu krajobraz się nieco zmienił i pola zostały zastąpione przez zieleniące się łąki. Zboczyli z traktu na południowy wschód i pognali cwałem.
Szum powietrza nie był w stanie zagłuszyć myśli kłębiących się w głowie Randala. Rozważał, czy na pewno podejmuje dobre decyzje i niestety musiał przyznać przed samym sobą, że jednak mocno ryzykuje. Każde publiczne pokazywanie się znacznie zwiększa szansę, że ktoś go w końcu dopadnie. Z drugiej strony przebywanie w cieniu wypala coś w jego duszy i popycha w marazm. Czasami uśmiechał się z politowaniem myśląc, jakaż to ironia i przewrotność na stałe zdefiniowała jego życie. Co prawda, nie wiele prac, których się imał, było niebezpiecznych. Obecne zadanie zdawało się być gdzieś w połowie skali między całkowicie bezpiecznym, a kompletnie niebezpiecznym albo przynajmniej na razie tak się wydawało. Bywało różnie i w różnych sytuacjach musiał sobie jakoś radzić.
Molis to przyjaciel – powtarzał sobie próbując jakoś zagłuszyć obawy.
Porucznik zwykł dbać, by Randal nie ryzykował za nadto i miał na to swoje sposoby. Stary Jobb jednak nie będzie żył wiecznie, a wtedy i życie Randala stanie się bardziej uciążliwe. Jako jeden z niewielu, którzy przeżyli, nie do końca poradził sobie z tragedią, jaka spotkała Brunatnych Łowców z Ezeras. Ciążyło na nim ogromne poczucie winy za los, który spotkał bractwo. Czuł się odpowiedzialny. Jako zadośćuczynienie starał się odnajdować niedobitków i oferować im pomoc. Skuteczność jego działań była ostatecznie mizerna w skutkach, ale czuł, że nie ma innego sposobu, aby osiągnąć odkupienie. Dlatego próbował dalej i dalej z uporem godnym wariata.
Chociaż jedno życie – zwykł prosić w sercu.
Kolejny trop doprowadził go do Vidutine. Wspaniałego miasta nazywanego Perłą Północy, czy Lazurową Twierdzą. Pełniło zaszczytną funkcję stolicy Tevynevande, która była również siedzibą króla. To z Vidutine wychodziły wszystkie rozkazy. Wśród nich był i ten, który odwrócił życie Randala i jemu podobnym do góry nogami. Dekadę temu król rozkazał dokonać eksterminacji Brunatnych Łowców z Ezeras – organizacji militarnej i elitarnej, wiernej i całkowicie oddanej koronie. Sensem jej istnienia było utrzymanie szczelności wschodniej granicy królestwa, co realizowano z wielkim poświęceniem. Wystarczyła zmiana politycznego kursu, za sprawą unii personalnej między Tevynevande i Galutinai, żeby bractwo stało się niepotrzebne. Nieuczciwie byłoby jednak powiedzieć, że to jedyny powód upadku Brunatnych Łowców. Sumienie Randala nie dawało mu zapomnieć o tym, że jego postawa przyczyniła się do niedoli braci. Musiał pić ten kielich goryczy przez resztę swojego życia. Jednak wszystkiemu przyświeca większy cel. Sprawa, która jest ponad nim i siła, z którą nie może negocjować. Przyjął te siłę z całym jej brzemieniem i zaakceptował.
Gdy dotarł do linii drzew ezerskiej puszczy, słońce oświetlało już korony złocistym promieniem, by niedługo ukryć się za horyzontem. Skraj lasu porastały z rzadka młode olchy i buki, toteż klacz mogła swobodnie poruszać się kłusem. Wraz z pokonywanym dystansem, las gęstniał, a podrostki ustępowały pola starszym drzewom. Randal ściągnął wodze i zszedł z konia. Dalej musiał iść pieszo prowadząc Okrę obok siebie.
– Spisałaś się – pochwalił ją i poklepał po szyi.
Wkrótce dotarli do polany, w sam raz nadającej się na obóz. Randal przywiązał Okrę do drzewa, a zmęczone zwierzę od razu zaczęło skubać soczyste źdźbła. Zdjął sakwy i położył je przy starym dębię. Drzewo stało samotnie na środku polany i skrywało ją pod swoją koroną. Randal nie rozpalał ognia. Zawsze, jeżeli tylko mógł, nie robił tego, a już szczególnie w tak starych lasach. Wszelkie bory, puszcze, knieje i gaje miały swoje dusze. Czasami pojedyncze drzewa były tak stare i mądre, że wykształcały własną świadomość lub dominowały swą wolą w duchu lasu. W naturze tych wszystkich borów, puszcz, kniei i gajów nie ma ognia. Jeżeli już się pojawia, to po to, by niszczyć. Ogień jest im pojęciem wrogim i siłą, której nie potrafią się przeciwstawić. Ludzie nie rozumieją drzew. Człowiek jest przekonany o swojej odrębności i niezależności. Prawdziwą wolność istnienia paradoksalnie więzi w okowach pojęcia wolności, które sam stworzył. Prawdziwa wolność, a ta ludzka, to dwie różne wolności. Drzewo jest sobą i lasem jednocześnie, a las jest sobą i każdym pojedynczym drzewem w swoim duchu. Nie ma tu pojęcia wolności przez odrębność. Wszystko jest jednym, a jedno jest wszystkim. Randal też tego kiedyś nie rozumiał. Natura nie dzieli swoich członków, natura jest jedna. Ona dała człowiekowi rozum, a człowiek wykorzystał go w swojej głupocie do oderwania własnego jestestwa od natury. To oczywista droga do zatracenia.
CZYTASZ
Pustułka Tom I Fasady
FantasyNa południu królestwa Tevynevande dogasa ostatni płomień buntu przeciw władzy, co będzie miało ogromny wpływ na losy całego, znanego świata. W tym czasie Randal Krankly podążający tropem jednego z członków upadłego bractwa, przybywa do stolicy króle...