Rozdział XXVIII

44 3 53
                                    

Randal poczuł tylko nagły i absolutny odpływ sił, jakby ktoś przeciął niewidzialną linę, która podtrzymywała jego ciało w pionie. Upadł, uderzając plecami o bruk dziedzińca. Jego ciało powoli odzyskiwało czucie. Mrowienie ogarnęło najpierw jego ręce, potem nogi, klatkę piersiową i brzuch. Tylko twarz czuł od razu bardzo dobrze, bo piekła go tak, jakby dopiero wyjął ją z ogniska. Powoli narastał szum przebijający próg bólu. Drażnił i niemal rozsadzał głowę Randalowi głowę.

Otworzył oczy. Widział ciemność i tylko pojedyncze światła migały rozmyte i zamglone. Coś jeszcze się poruszyło i miał wrażenie, że ktoś nad nim stanął. Obraz i dźwięk stawały się coraz bardziej wyraźne, a z szumu zaczął rozpoznawać niewyraźną jeszcze mowę. Zarys postaci zbliżył się do niego. Randal poczuł dotyk dłoni na policzku. Zapiekło. Obca dłoń rozmasowywała mu twarz.

– Mist...u – powtarzał głos coraz wyraźniej.

Czuł, że może się w końcu poruszać. Krople deszczu przynosił ulgę piekącej twarzy. Majaczące kształty zaczęły przybierać znane formy. Widział przykucniętego nad nim młodego mężczyznę.

– Mistrzu. – Tym razem Randal usłyszał wyraźnie. – Mistrzu, jesteś!

Młodzieniec uśmiechał się do niego.

– Kim ty? Co się tu dzieje? Gdzie ja... – majaczył Randal, próbując pokonać rozmywający się nadal obraz tła.

– Mistrzu, później – przerwał mu chłopak. – Teraz musimy się stąd wydostać. Pomogę ci wstać.

Randal posłuchał. Dźwignął się z pomocą nieznajomego, który nazywał go mistrzem i przykucnął. Uniósł wzrok, miał wrażenie, że jednak kojarzy tego, który udziela mu teraz pomocy.

– Dalej mistrzu – nalegał tamten. – No dalej, musimy...

W jednej chwili jakaś potężna siła zmiotła młodzieńca sprzed oczu Randala. Wydarzyło się to w mgnieniu oka, ale w takich sytuacjach, ma się wrażenie, że czas zwalnia. Nie inaczej było i tym razem. Bezwładne ciało przeleciało nad dziedzińcem, uderzyło w ścianę nad krużgankami i opadło na bruk. Randal śledził całe to zdarzenie, aż jego spojrzenie wylądowało na ziemi razem z ciałem. Wzrok utkwił mu na tym bruku dłuższą chwilę. Zamęt i otumanienie mieszały teraz zmysły Randala.

Do chłopaka ktoś podbiegł. Kobieta. Poznał ją, a jego serce zabiło mocniej. Ogłuszenie mijało wraz z nasilającym się szumem deszczu. Randal spojrzał w kierunku, z którego nadszedł impet uderzenia. W mroku, za ścianą siekących powietrze strug wody dojrzał zarys postaci zwieńczony szerokim rondem kapelusza, której płaszcz powiewał niesiony lekkimi podmuchami wiatru. Jego też poznał.

***

Palvisa przepełniał gniew, który wręcz kipiał i domagał się sprawiedliwości. Hettar zauważył, że Randal go poznał. Łowca nie spuszczał z niego wzroku. Widział jak powoli sięga po leżącą na bruku dziedzińca szablę, podnosi ją i wstaje. Stał dokładnie naprzeciw niemu. Nie było już odwrotu więc musiał zachować spokój.

– Zaniechaj, dzierżco! – wykrzyknął, postępując kilka kroków naprzód. – Jesteś teraz słaby. Nie będę miał pożytku ani z ciebie, ani z twojej śmierci. Nie ty jesteś moim wrogiem.

Pustułka stał niewzruszony. Palvis wiedział, że musi blefować, chociaż i to miało małą szansę powodzenia. Był świadom swoich słabości i dysproporcji między swoimi możliwościami, a możliwościami łowcy. Jego przewaga strategiczna niemal stopniała, a taktycznej nie miał. Jednak w tych warunkach Palvis oceniał swoje szanse na tyle wysoko, że nigdy więcej mogą się takie nie powtórzyć.

Pustułka Tom I FasadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz