Rozdział XVII

25 3 19
                                    

Palvis długo myślał o tym, co usłyszał od mistrza. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ten tak łatwo zrezygnował ze zdobycia mocy wiarołomcy i kiedy w ogóle podjął decyzję, aby zaniechać starań. Czuł coś dziwnego, jakby wstyd i złość naraz. Czuł się poniżony i porzucony. Nie potrafił zrozumieć, jak jego własny mistrz mógł się go wyprzeć. Dlaczego przyszło mu to tak łatwo? Palvisowi nigdy nie zależało na budowaniu jakichkolwiek relacji, a co dopiero pielęgnowaniu ich, ale teraz coś w nim pękło. Coś stracił, ale tak naprawdę, a to poczucie łamało mu serce i jednocześnie sprawiało, że ma ochotę wszystko zniszczyć, spalić i pokazać swoje możliwości. Wszystko po to, żeby mieć pewność, że nikt nigdy go więcej nie zlekceważy. Chciałby pokazać, że należy się z nim liczyć i że wie, co robi, bo przecież nie jest głupi. Nigdy nie wyobrażał sobie nawet, że może się tak czuć. W jednej z wielu ksiąg Palvis przeczytał kiedyś, że jedyne prawo, jakie jeden człowiek ma wobec drugiego, to prawo do odejścia. Ale przecież mistrz nie odszedł. Jest gdzieś tam w starym ogrodzie. Chadza kocimi ścieżkami, jak robił to od jakiegoś już czasu i nawet pewnie nie jest mu żal. A przecież powinno mu być żal Palvisa. Powinno mu być żal tej relacji, którą tak łatwo zakończył. Jeżeli nie jest, to kim właściwie Palvis dla niego był? Nikim? Karcił się w duchu, bo może on też nie powinien żałować.

Dotarł w końcu do swojego zakładu i wszedł do środka. Jak zwykle powitały go rzesze masek niemym krzykiem setek pustych ust.

– Witajcie – odpowiedział im cicho, jak zwykł to robić za każdym razem, gdy wracał do pracowni.

Odwiesił kapelusz i zdjął płaszcz. Stanął za ladą żeby omieść wzrokiem pomieszczenie. Wszystko, jak zwykle, było na swoim miejscu w nienagannym porządku. Ciszę przebijało cykanie mechanizmu zegarowego w uspokajająco równych interwałach. Palvis wziął głęboki wdech, odliczył dziesięć cyknięć i wypuścił powoli powietrze. Powtórzył to kilkukrotnie, aż w końcu uspokoił skołatane nerwy, choć zajęło mu to znacznie dłużej niż zwykle. Mógł wrócić do swojego zadania.

W tym momencie drzwi do zakładu otworzyły się i do środka weszło dwóch mężczyzn.

– Witam panowie – przywitał ich, mając już pewność, że jest już lepiej, że jest opanowany. – Czym mogę służyć?

Jeden z nich obrzucił go tylko przelotnym spojrzeniem, w którym Palvis zdążył zauważyć bolesną obojętność. Mężczyzna był dobrze ubrany. Ciemne, przylegające spodnie, lakierowane buty i biała koszula świadczyły o zamożności tego człowieka. Coś jednak było nie tak. Drugi mężczyzna, również schludny i elegancki, był wyraźnie starszy, a jego sztywna sylwetka i prosty surdut wskazywały na przynależność do klasy ludzi trudniących się służbą. W przeciwieństwie do swojego pana, ten wiercił Palvisa wzrokiem czujnym i nieprzeniknionym. Żaden nie odpowiedział na powitanie.

Podeszli bliżej i wtedy Palvis dostrzegł to, co wcześniej wydawało się nieprawidłowością. Na pierwszy rzut oka nienaganna aparycja zamożnego mieszczanina, teraz odkrywała parę szczegółów świadczących o tym, że może on przechodzić jakieś głębokie załamanie nerwowe. Zainteresowało go to. Dostrzegł, że biała koszula w cale nie jest już taka nieskazitelna, jakby przynajmniej kilka dni mieszczanin jej nie zmieniał. Zmierzwione włosy, zapadnięte policzki, podkrążone oczy i kilkudniowy zarost tylko utwierdzały Palvisa w przekonaniu.

– Czy coś się stało? – zapytał, udając troskę charakterystyczną dla profesjonalnych usługodawców, którym ważki jest los klientów.

Mężczyzna uniósł wzrok i spojrzał na niego.

– Tylko tyle, ile powinieneś wiedzieć, hettarze – odpowiedział oschle.

Pustułka Tom I FasadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz