Rozdział XXV

33 1 32
                                    

Letha była zła na siebie i całą sytuację. Dwie poprzednie karczmy okazały się kompletną stratą czasu w poszukiwaniu lokaja. Teraz przeciskała się przez tłum rozchichotanych portowych dziwek kokietujących grupę podchmielonych obwiesi z handlowej łajby, która dopiero przybiła do portu. Letha przeklinała ich w myślach, choć nie zawinili, ale była już zwyczajnie zła na cały świat. Parła, rozpychając się łokciami. W końcu dotarła do ostatniej karczmy.

Przed wejściem stał bramkarz. Rosły, szeroki w barach schab patrzył na nią z góry. Nie zareagował, gdy mijała go w pośpiechu. Jej nozdrza uderzył zapach ludzkiego potu oraz przebijający go aromat zupy rybnej. Omiotła pobieżnie wzrokiem kilku marynarzy, którzy cięli z zapałem w kości i żywiołowo pokrzykiwali przy każdym zwycięskim wyniku lub wydawali z siebie chóralnie odgłos zawodu w reakcji na słaby wynik.

Rozglądała się nerwowo w nadziei, że napotka w końcu znajomą twarz lokaja, jakby miał tu na nią tak po prostu czekać. Przy stole stojącym bliżej szynku, siedziało dwóch kupców. Ich specjalizację Letha poznała po sposobie ubierania się. Był to styl naśladujący dworski, jednak znacznie bardziej pstrokaty, a same stroje zdawały się być nieco zużyte, miejscami były poszarpane lub połatane niedbale. Kupcy siedzieli pogrążeni w zadumie, trzymając przed sobą wachlarzyki z kart, w które spoglądali nerwowo, raz po raz przecierając rękawami spocone czoła. Poza nimi siedziało jeszcze kilku samotnych, pijanych i wyraźnie spłukanych mężczyzn.

Widać, każda karczma ma swoją domenę.

W pierwszej, jaką odwiedziła Letha, skąpo ubrana kurtyzana najpierw zaproponowała jej pracę, a gdy to nie spotkało się z aprobatą, wyszła z propozycją, że bardzo chętnie sprawi jej przyjemność, oferując przy tym cenę specjalną.

W drugiej karczmie byli sami muzykanci. Jedna trupa grała na niewielkiej scenie, druga już na nią wchodziła, a trzecia siedziała przy stoliku, a jej członkowie niecierpliwili się, kiedy nadejdzie ich kolej. Grali dla siebie i dla nikogo więcej. Nic dziwnego, bo ciężko było wytrzymać ten zgiełk. Do tego stopnia, że gdy Letha rozmawiała z karczmarzem, to ledwo słyszała, co do niej mówił. Gdy wychodziła zaczęli się bić. Połamali sobie nawzajem fujarki, poprzebijali bębny i strzaskali skrzypki.

W ostatniej karczmie było zdecydowanie najspokojniej. Nikt nikogo nie uwodził i nikt nikomu nie łamał na głowie klarnetu. Tu panował hazard. Każdy przychodził tu dla rozrywki. Problem w tym, że najczęściej wszystko tracił i już nie było mu do śmiechu. Stary zwyczaj hazardzistów nakazywał jednak zawsze wrócić by się odegrać.

Letha podeszła do lady, za którą karczmarz wycierał kufel szarą szmatką.

– Witajcie, gospodarzu – przywitała go.

Mężczyzna o pogodnym wyrazie twarzy spojrzał na nią i poruszył na boki sumiastym wąsem.

– Witam, pani. Czym mogę służyć?

– Szukam pewnego człowieka.

– Nie pani jedyna. Każdy szuka kogoś lub czegoś, a najczęściej znajduje kłopoty. – Odłożył kufel i wsparł ręce na ladzie. – Co podać?

– Nic, dziękuję – odparła. – Szukam waszego brata, gospodarzu. Jego dotychczasowy pracodawca powiedział, że jeszcze go tu znajdę.

– Doprawdy? – Nie wyglądał na zaskoczonego. – Nie przedstawiła się pani.

– Czy to konieczne? - rzuciła zniecierpliwiona. - Spieszę się.

– Pani się spieszy, a ja mam czas - odparł przeciągle i uśmiechnął się cwaniacko. – Sugeruję nie przedłużać. No, to jak będzie?

Pustułka Tom I FasadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz