Rozdział XIV

24 4 4
                                    

Randal wszedł do ciemnego pomieszczenia. Kierował się w stronę drzwi i miał wrażenie, że maski śledzą każdy jego krok upiornym bezruchem pustych oczodołów. Usta miały rozwarte w niemym grymasie, ale jedyny dźwięk dochodził z zewnątrz. Biły dzwony strażnicze, a Randal myślał tylko o tym, by jak najszybciej się stąd wynieść i odnaleźć Lethę.

– Nigdzie nie pójdziesz Randalu Krankly – rozległ się nagle zimny głos hettara za jego plecami.

Zamarł na dźwięk swojego imienia i odwrócił się powoli.

– Skąd... ty! – stęknął i poczuł drętwienie dłoni.

Postać hettara wpłynęła z oświetlonego korytarza w ciemność, niczym duch. Randal widział tylko sylwetkę, która powoli sunie w jego kierunku. Po chwili hettar był na tyle blisko, że łatwo można było dostrzec jego twarz. Bladą, kościstą i to, co najbardziej niepokoiło – opanowaną. Zatrzymał się przed nim, trzymając ręce za plecami i zmierzył go wzrokiem.

– Wiedziałem, że w końcu do mnie przyjdziesz – zaczął. – Wielki Randal Krankly. Brunatny Łowca z Ezeras, który posiadł moc. Byłem pewien, że prędzej czy później wypełzniesz z cienia.

Randal chciał złapać hettara za szyję, ale jego ciało tylko drgnęło. Całe ramiona odmówiły już posłuszeństwa. Napastnik krążył wokół niego i przyglądał mu się z każdej strony, jakby oceniał przyszły nabytek.

– Całe szczęście, że trucizna działa powoli – kontynuował. – Będziemy mieli trochę czasu, żeby się lepiej poznać – hettar uśmiechnął się półgębkiem i zatrzymał przed łowcą.

– Kim, ty jesteś? – warknął z trudem Randal, czując jak powoli drętwieje mu całe ciało od szyi, aż po palce u stóp.

– Oh! Moja skromna osoba jest o wiele mniej ciekawa od ciebie, przyjacielu – odpowiedział. – Randal Kranky, człowiek, który okiełznał moc matki natury. Zapewne twoje ego nie może zdzierżyć utraty całej chwały, którą otoczyli cię bracia. A potem, puff! – wykonał przed jego twarzą gest wskazujący na ulotność. – Wszystko przeminęło.

– Nie prosiłem się o to – syknął Randal. – Nie zrozumiesz.

– Nie muszę. Wystarczy mi, że rozumiem jakie masz znaczenie. Jesteś niczym więcej, niż bronią i to potężną. Ci głupcy w aksamitnych gaciach, siedzący w Lantarne, boją się ciebie. Nie dziwię im się. Gdyby odpowiednio wcześnie nie zareagowali i pozwolili trwać bractwu z Ezeras, z pewnością by tego pożałowali. Polityka, mój drogi przyjacielu.

Randal czuł jak paraliż zaczyna opanowywać uda i w tym momencie upadł na kolana. Właściciel pracowni przyglądał mu się przez chwilę, potem szepnął coś pod nosem i powoli przystawił sobie krzesło. Usiadł, splótł palce i założył nogę na nogę. Nie spieszył się.

– Będziesz idealnym narzędziem w moim arsenale – ciągnął dalej, jakby snuł wizję przyszłości. – Jeżeli oni nie potrafią wykorzystać twojego potencjału, to my wykorzystamy go przeciwko nim.

– Jacy my? – wycharczał Randal.

– Hm... powinno ci wystarczyć stwierdzenie: „przeciwnicy królestwa Tevynevande". Szczerze mówiąc, dziwi mnie, że sam nie chcesz odnaleźć zemsty. Wtedy byś był jeszcze bardziej przydatny, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nadajesz się do tej roli znakomicie. To ten miecz prawda? – wskazał na wystającą spod płaszcza głowicę szabli w kształcie głowy drapieżnego ptaka. – Wspaniały oręż. Zbadam go sobie dokładnie.

– Dlaczego akurat ja?

– Myślałem, że jesteś bardziej przenikliwy – westchnął hettar. – Słyszałeś przypowieść o niegodziwościach?

Randal zmarszczył brwi, bo tylko na tyle pozwalało mu ciało.

– To stara opowieść – ciągnął Palvis. – Nie jest długa, a my mamy jeszcze trochę czasu. Potem paraliż obejmie całe twoje ciało i pogrążysz się we śnie. W tym czasie przygotuję dla ciebie odpowiednią maskę, a ty zrobisz to, co powinien zrobić pustułka w podzięce za gościnę hettara. A teraz posłuchaj.


Pustułka Tom I FasadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz