Rozdział V

51 4 17
                                    

Obudził ją huk, jakby blaszane naczynia zwaliły się na podłogę, a wszystkiemu towarzyszyła seria przekleństw dobiegająca zza ściany. W tej samej chwili poczuła ogromny ból głowy i mdłości, które ostatecznie udało się pohamować. Powoli uniosła głowę i zmrużyła, rażone blaskiem poranka, oczy. Rozejrzała się wokół. Powoli docierała do niej rzeczywistość. Poranek jak na kacu – pomyślała Letha. – Gdzie jestem i jak się tu znalazłam? Nie mogła sobie przypomnieć poprzedniego wieczora. Zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście popiła i, o zgrozo, odnalazła chwilowe szczęście w objęciach przypadkowego mężczyzny. Odegnała tę myśl, gdy zorientowała się, że zarówno w łóżku, jak i w izbie jest sama. Początkowe uczucie ulgi przyćmił jednak delikatny zawód z tego faktu. Obok łóżka znajdował się nieoheblowany stolik, na którym stała naftowa lampa. Jej rzeczy schły, rozwieszone na sznurku między drzwiami wejściowymi, a oknem. Miała na sobie świeżą bieliznę. Zza okna dobiegał zgiełk ulic i targu, który musiał być nieopodal. Targi mają charakterystyczny dźwięk – pomyślała Letha, a błogi uśmiech melancholii przegonił resztki snu. Przywołała wspomnienie, jak wraz z ojcem przygotowywała buraki i marchew, które później sprzedawali w mieście. Zawsze, gdy tylko mógł, zabierał ją ze sobą. Najlepiej wspomina jak w porze posiłku, kupował jej miodową bułkę z lukrem i skórką cytrynową. Przypomniała sobie ten smak i w tym momencie poczuła, że jest głodna. Dotarło do niej, że bardzo dawno nic nie jadła.

Spróbowała się powoli podnieść, ale świat jej nieprzyjemnie zawirował i opadła powrotem na poduszkę.

– Co się stało? – westchnęła, próbując przypomnieć sobie powód złego samopoczucia. Niestety na darmo.

Nagle usłyszała kroki, które ucichły przed drzwiami do pokoju. Ktoś zapukał.

– Proszę – odwróciła się na plecy i wsparła na łokciach.

Drzwi uchylił się i do środka zajrzała pulchna kobieta. Uśmiechnęła się szeroko, po czym całkiem otworzyła drzwi.

– Dzień dobry – przywitała się układając na ramieniu gruby warkocz.

Gdy się uśmiechała, jej oczy zamieniały się w odwrócone litery U.

– Dzień dobry – odpowiedziała Letha i utkwiła wzrok w tacy, którą kobieta przyniosła ze sobą. – To dla mnie?

– A jakże! Jest pani gościem – oświadczyła kobieta podchodząc do stoliczka przy łóżku. – Przykaz mam o panią najlepiej zadbać – dodała.

– Zadbać o mnie? – zdziwiła się Letha. – Jak się tu znalazłam? Kto kazał o mnie zadbać?

Kobieta wsparła się pod bok wolną ręką i uśmiechnęła jeszcze serdeczniej.

– Człowiek w masce. Wpadł tu z panią na rękach. Była pani nieprzytomna. Powiedział, że mamy dać pani pokój i strawę, no... i wysuszyć pani ubrania, i doprowadzić panią do zdrowia. Szczodrze zapłacił – wyjaśniła, kładąc tacę na stoliku.

Człowiek w masce – pomyślała Letha. – To, co najmniej, niepokojące.

Gdy błądziła wzrokiem po kołdrze, zastanawiając się co właściwie zaszło, pulchna kobieta kiwnęła głową i ruszyła niespiesznie w stronę wyjścia.

– Nie mówił kim jest, skąd przyszedł? – rzuciła za nią Letha. – Cokolwiek?

– Nic nie powiedział, a ja nie pytała – wyjaśniła karczmarka łapiąc za klamkę, a uśmiech na chwilę zszedł jej z twarzy. – Takich ludzi się nie wypytuje, uczył tatko.

– Jakieś znaki szczególne, proszę?

Kobieta już wychodziła, ale zatrzymała się w progu i westchnęła.

– Miał maskę koloru, o takiego – wskazała na swój brunatny fartuszek. – Była nieładna, tylko otwory na oczy miała. Taki średniowysoki, ale kawał chłopa, barczysty i płaszcz miał długi z kapturem. Proszę jeść – skończyła i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Letha zastygła w pozycji jakby miała zaraz zerwać się z łóżka i pobiec za kobietą. Organizm odmawiał jednak posłuszeństwa. Spuściła wzrok zrozumiawszy, że zamiast jakiejkolwiek wskazówki, ma jeszcze więcej pytań. W końcu przeniosła wzrok na tacę. Dostała na śniadanie trzy ugotowane jajka, porządną kromkę pszennego chleba i kubek zbożowej kawy, która też przypomniała jej szczęśliwe chwile z ojcem. Sięgnęła po chleb. Był jeszcze ciepły i pachniał drożdżami. Wzięła kęs, a skórka chrupnęła w zębach. Doskonały – pomyślała i zapomniała na chwilę o tajemnicy wczorajszej nocy.

Zjadła wszystko, rozkoszując się każdą porcją i od razu nabrała sił. Zdjęła ubrania ze sznurka i założyła je na siebie. Wyjrzała przez okno. Przeszło jej przez myśl, że ten dzień, mimo wszystko, zaczął się naprawdę dobrze, a na pewno lepiej niż kilka poprzednich. Słońce wpadło przez niewielkie okienko i rozświetliło pokój, a drobinki kurzu zatańczyły w powietrzu tylko sobie znany układ.

Zebrała swoje rzeczy i upewniła się, że wszystko ma. Zgubiła tylko swój nóż. 

Szkoda – pomyślała, bo to był dobry nóż. 

Zeszła po schodach na dół, podziękowała gospodyni i wyszła na zewnątrz. Zobaczyła jak Vidutine pulsuje życiem. 

Wspaniałe miasto, mogłoby się wydawać – pomyślała.


Pustułka Tom I FasadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz