Rozdział 27.

1.9K 138 10
                                    

"Rodzeństwo"

Opowiedzenie całej historii zajęło nam równo trzy popołudnia, w trakcie których wszyscy spotykaliśmy się w szpitalu. Zazwyczaj jedno z nas wychodziło wówczas z dziewczynkami, aby reszta mogła swobodnie wdać się w szczegóły. Mama nie była zachwycona, ale ani razu nie podważyła podejmowanych przez każdego z nas decyzji. Nawet wtedy, gdy oznajmiłam, że udałam się całkiem sama na spotkanie z Lewińskim. Słuchała, płakała i chwaliła, kiedy mówiliśmy o wsparciu jakim się otaczaliśmy. 

Dziś, trzeciego wieczoru, historia dobiegła końca. Moja rodzicielka choć niechętnie przyznała, że wszyscy spisaliśmy się na medal i jest dumna ze sposobu w jaki walczyliśmy o własne szczęśliwe zakończenia. Nawet nie marzyłam o takiej reakcji. Nasza rodzina umówiła się również, że tegoroczne święta spędzimy tak samo jak ostatnie kilka dni. We wspólnym gronie, w otoczeniu miłości i akceptacji. 

- Wracamy. - oznajmiła mama tuż po zapewnieniu, że były teść Dominika nie będzie przysparzał nam już więcej problemów. 

- Mamo, możecie zostać... - zaczęłam, ale jej stanowcze zaprzeczenie głową, zamknęło mi buzię.

- Muszę upiec szarlotkę, zrobić sałatkę, rybę i na ostatnią chwilę wpaść do sklepu po barszcz. Nie ma czasu na pogawędki.

- Przecież ustaliliśmy, że w tym roku po prostu... - mój brat z nadąsaną miną, wodził wzrokiem za Izą, która z uśmiechem na ustach pomagała założyć płaszcz najstarszej z nas.

- Synu. Jak ty niewiele wiesz o życiu. - zmarszczyła brwi. - Święta są raz w roku, nie można pozbawić ich magii. - odwróciła się przez ramię i odwzajemniła na krótko uśmiech posyłany w jej kierunku. - Dziękuję skarbie. - ponownie zwróciła swoje ciało do Szymka. - A teraz rusz swój szanowny tyłek i jedziemy. Nie chcemy chyba, żeby Święty Mikołaj pomyślał, że w tym roku nie potrzebujemy jego prezentów? 

Dziewczynki wydały z siebie wysoki i szybki dźwięk, do złudzenia przypominający szok.

- On może nie przyjść?!

- Ale byłyśmy grzeczne! Prawda tatusiu?!

Dominik przytaknął, z rozbawieniem unosząc kącik ust. Ja za to spanikowałam. Skąd ja u diaska wytrzasnę teraz prezenty? Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o tej tradycji. Jak mogłam być tak głupia? 

- Jeśli się nie pospieszymy, to owszem. - mama smutno potakuje. - Ale nie martwcie się. Za nic nie pozwolę, żeby coś zepsuło nasze pierwsze wspólne święta.

I tak oto zostaliśmy w sali sami. Szymek z widocznym niezadowoleniem wyszedł za rozpogodzonymi kobietami, które wyglądały na wyjątkowo podekscytowane.

Spuściłam wzrok na swoje nogi. 

Reszta mojej rodziny dyskutowała właśnie o tym w co powinniśmy zagrać, a ja wysilałam całą swoją wyobraźnię, szukając czegoś co nadawałoby się na podarunki. Niestety, minuty mijały a ja...

Wibracja przybyłej wiadomości, wyrwała mnie z narastającej paniki. Sięgnęłam po telefon, a słowa jakie w nim znalazłam wprawiły mnie w jeszcze większe zaskoczenie. 

"Przestań się zamartwiać i graj. Prezenty są w garażu. Jak co roku kupiłem je z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Myślisz, że przez te lata, nie nauczyłem się dmuchać na zimne?"

Właściciel tych zdań wybucha niekontrolowanym śmiechem, kiedy spoglądam na niego z podziwem. Nie przypuszczałam, że jest tym typem człowieka. Choć czemu się dziwię? Przecież to właśnie on czekał na mnie rok. 

Wydarzenia z ostatnich miesięcy przelatują mi przed oczami. 

To wszystko wydaje się przeszłością, a jednak nie tak dawno, większość z tych rzeczy wydawała się nie do przeskoczenia. 

Niezwykła "Mama" #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz