Rozdział 21.

1.9K 136 14
                                    

"Morderstwo z przypadku"

Wszystko co w tym momencie czuję przypomina plątaninę nici, z której każda symbolizuje odmienne uczucie. Szok, strach i ulga mieszają się ze sobą, wijąc się w mojej głowie; zabierając zdolność logicznego myślenia.

Moje ciało rwie się do ucieczki, a choć nogi świerzbią gotowe do biegu, to mózg każe im czekać. Resztki samokontroli zatrzymują mnie w miejscu, zmuszając do bezczynnego obserwowania otoczenia.

Słyszę za sobą wyraźny odgłos podeszw stąpających po nierównej żwirowej nawierzchni. Każdy przesuwający się za ich sprawą kamyk, paraliżuje jeden kolejny mięsień, który to ponownie nie pozwala mi wykonać żadnego ruchu. Nie jestem w stanie dostrzec właściciela butów, a tym samym człowieka, który niczym polujące zwierzę zmierza w kierunku innego, którego przed momentem sam pozbawił szans na ucieczkę.

Mora nie pogodził się widocznie z własnym końcem, ponieważ zawzięcie ściska swoją klatkę piersiową, jakby to mogło pomóc mu zatamować krew, sączącą się z rany w zastraszająco szybkim tempie. Na jego nieszczęście to w niczym nie pomaga, a on ostatkiem sił osuwa się na ziemię, brocząc ją szkarłatem tak podobnym do odcienia koperty, którą sam dziś na mnie rzucił. Widzę jak stopniowo ulatuje z niego życie, a choć powinno mi być go szkoda, w moich żyłach płynie jedynie strach i ulga. Każde życie jest ważne, mimo to ja nie potrafię aktualnie wykrzesać z siebie nawet minimalnego współczucia dla człowieka, który zrujnował życia najważniejszych dla mnie osób.

Zanim mężczyzna przede mną całkowicie opuści ten świat, mój wzrok na moment ucieka do mojego drugiego oprawcy, który również walczy z krwią wydobywającą się z jego rany na udzie. Ta jednak płynie dużo wolniej, a odgłos kapiących na drogę kropli nie jest dla mnie aż tak trudny do zniesienia.

- Wiedziałem, że twój język jest ubogi, a kultura w twoim przypadku to jedynie nic nieznaczące słowo. Mimo to w pewnym stopniu, zależało mi na tobie. - Przesiąknięty powagą głos, ton z jakim mówi i te kroki; nie mam żadnych wątpliwości kto zmierza w naszym kierunku. - Byłbym zaś głupcem, pozostawiając cię przy życiu po tym co powiedziałeś.

W końcu dostrzegam go w zasięgu swojego wzroku.

Nie tylko chód Lewińskiego przypomina dzikie zwierzę, on sam w każdym calu wygląda i zachowuje się jak ono. Wyprostowana, sztywna postura, płynne ruchy i zamarła w grymasie twarz, tworzą wrażenie zagrożenia już od pierwszego zetknięcia się z tym człowiekiem. Nie jestem w stanie oderwać od niego spojrzenia, pewna, że kiedy to zrobię, on wykorzysta okazję, aby mnie również zniszczyć.

Wiek nie pozostawił na nim żadnych skaz, a choć pierwsze zmarszczki przyozdobiły jego ostro zarysowane rysy, to żadna nie zabrała mu nawet grama klasy, jaką niewątpliwie wykazywał się również w młodości.

- Nawet moja żona nie miała prawa wypowiadać się o mnie z taką bezczelnością. - ojciec Korneli podchodzi do Mory, który ze złością kręci głową.

- To... tylko słowa... - chrypi, kiedy jego ręka opada bezwładnie na ziemię. Wygląda jak szmaciana lalka, rzucona przez dziecko w kąt pokoju, kiedy przestała być dla niego interesująca. - Nic nie znaczyły...

Coś na ślad żalu przetacza się przez mój organizm, jakby chciało pokazać mi, że powinnam jakoś interweniować. Zrobić coś, aby przeżył.

- W takim razie umrzesz jedynie w imię własnego niewychowania. - Kwituje Lewiński, stawiając kolejny krok w stronę dawnego sprzymierzeńca. - Wystarczająco długo ci pobłażałem.

Niezwykła "Mama" #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz