Rozdział 24.

1.7K 184 56
                                    

"Żegnaj"

"Miesiąc później"

- Wstajemy, skarbie. Czas do szkoły. - szepczę, kiedy równo o szóstej trzydzieści wchodzę do pokoju Madzi. 

Moja córeczka śpi, zawzięcie wtulona w misia, którego jej kupiłam. Nieskazitelnie biała zabawka otula jej drobną buźkę, skrzywioną w grymasie strachu. Nieodzownej części naszych ostatnich dni. 

Przystaję na moment, nie mogąc powstrzymać cisnących się do oczu łez. 

Minęły równo dwa tygodnie, odkąd opuściłam szpital i dokładnie miesiąc, odkąd nie ma go z nami. Dominik jak dotąd nadal się nie obudził, a lekarze uparcie dyskutują nad powodami takiego obrotu spraw. Większość z nich jedynie mija mnie na korytarzu ze smutnymi minami, jakby bali się odkryć przede mną to co naprawdę myślą. Inni starają się mnie przygotować na najgorsze. Jeszcze inni zaś przekonują o istniejącej nadziei. A ja... Ja ciągle wierzę, że on walczy. Codziennie boryka się z trudnościami, ale nigdy się im nie poddaje. Ponieważ taki właśnie jest. Silny i nieznoszący porażki.

Ostrożnie podchodzę do łóżka i siadam na jego krawędzi, starając się choć po części, być taka jak on. Drżącą z emocji dłonią odgarniam niesforne blond kosmyki, odkrywając tym samym oblicze jednej z najważniejszych dla mnie osób. 

To pierwsza noc, którą obie przespały w swoich łóżkach. Wcześniej płacz nie pozwalał im spokojnie zasnąć, a ja nie miałam serca zmuszać ich do takich poświęceń. Dopiero wczoraj zgodnie stwierdziły, że są gotowe wrócić do pokoi. Teraz zaś, widząc jak wiele musiały przejść, sama nie wiem, czy był to dobry pomysł. Może to nie powinnam im na to pozwalać?

- Wstawaj, Madziu. Śniadanko już czeka. - mówię, tym razem głośniej, wolną dłonią ścierając spływające po moim policzku łzy. Dziewczynka powoli unosi powieki, a kiedy to robi, moje serce ponownie się kruszy. Jej oczy błyszczą. - Coś ci się śniło? - pytam, ponownie głaszcząc jej nieskazitelną buźkę.

Zanim jednak w ogóle z jej ust padną jakieś wyjaśnienia, zrywa się z miejsca porzucając misia, leżącego właśnie samotnie w pościeli w różowe piwonie. Madzia wtula się we mnie mocno, chowając swoją główkę w zagłębieniu mojej szyi. Wzdycham delikatnie i z czułością oplatam jej ciałko ramionami, uważając przy tym na swój brzuch, który za sprawą mijanych dni, robi się coraz większy. Żadna z dziewczynek jak dotąd na szczęście nie zaczęła o niego pytać. Sama nie wiem, co wówczas miałabym im powiedzieć.

- Śnił mi się tata. - czuję jak ciepłe łzy spływają po moim nagim ramieniu. - Mówił, że mam być silna i zająć się Łusią. Wyglądał na smutnego, jakby... - Madzia szlocha, mocniej się do mnie przytulając. - Myślałam, że już umarł. Boję się mamusiu... Boję się, że go już nigdy nie zobaczę.

Ponownie wzdycham, w spokoju gładząc jej drobne plecki. 

Każdy nowy dzień jest coraz cięższy. Pojawiają się kolejne pytania, na które nie ma prawidłowej odpowiedzi. Nowe trudności stają się prawie nie do przeskoczenia, a nastrój w domu tylko bardziej się obniża. Mimo pomocy od Izy, Szymona i mamy, mam wrażenie, że zostałam z tym wszystkim sama. Wychowanie córek, zakupy, dom i wizyty w szpitalu. To rzeczywistość, która zaczyna mnie przytłaczać. Zanim nie opuściłam szpitala dziewczynki znajdowały się pod opieką cioci, ale odkąd mnie wypisano, wspólnie stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie powrót do codzienności. Tak oto, zamieszkałyśmy w domu, który jeszcze niedawno tętnił życiem. Tętnił, bo bez Dominika, wszystko stało się znacznie bardziej puste. Każda kolorowa ściana w naszych oczach stała się szara i pozbawiona wcześniejszego życia. Moje córeczki wróciły do szkoły po dwutygodniowej nieobecności, ale ich humor nie powrócił. Obie chodzą smutne, jakby doskonale rozumiały, że ich dawne życie może nigdy nie wrócić. Ja za to każdą możliwą wolną chwilę spędzam w szpitalnej sali, trzymając się ulotnej nadziei. Nadziei, że to wszystko można jeszcze naprawić.

Niezwykła "Mama" #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz