Rozdział 59

116 14 10
                                    

*POV NORA*

10 sekund następna salwa.

Pędziłam wraz z moim oddziałem na manewrach, aż wiatr dmuchał w nasze twarze i prawie zrywał kaptury zielonych płaszczy, pod którymi mieliśmy nasze wojskowe ubrania. Wrześniowy poranek przeszedł w nieco chłodny dzień, gdy dachy zniszczonych domostw migały pod moimi nogami. Zaczyna się ostatnia bitwa.

-Idę się pokazać temu skurwysynowi! Schowajcie się w uliczce pod nami! - krzyknęłam do swojego oddziału.
-Popraw kaptur! Nie może zobaczyć twojej twarzy! - odkrzyknął do mnie brat, po czym posłusznie wraz z Calciumem i Equmem schowali się między ciasno ustawionymi domkami. Wykonałam polecenie brata i wzniosłam się wysoko do góry na sprzęcie, spoglądając wprost na Zwierzęcego. Ten zaciekawił się moją osobą, wbijając we mnie swoje obrzydliwe, żółte tęczówki.

Poluzowałam pokrętło w masce. Pomóż mi trochę.
Sama byś to nawet wyminęła, ale proszę cię bardzo. Czuję, że nieco zmieniłaś nastawienie.
Bo naprawdę mam ochotę rozjebać tego sukinsyna.

Moje zmysły automatycznie się wyostrzyły, gdy nieco podniosłam kącik ust. Czułam dokładnie każdy swój mięsień, kontrolowałam oddech, a zmysły nienaturalnie się wyostrzyły. Dawaj, skurwielu, wszystko co masz. Jestem gotowa do walki. Dzisiaj ostatni raz mam zamiar pokazać kim jest najsilniejsza broń w murach.

Tytan wziął ogromny zamach, uwieszając na mnie swoje spojrzenie. Po chwili wyrzucił z niesamowitą prędkością kamienie, które zaczęły przemierzać powietrze jak chmara os. Unikałam takich salw kul tysiące razy, nie załatwi mnie czymś takim. Najchętniej za tą rzeź, którą nam zrobili, rzuciłabym się na niego bez pomyślenia, ale muszę działać według planu.

Wystartowałam, wbijając haczyki w kamienie i unikając ich w locie i bez problemu przemierzając dalsze metry w powietrzu. Jednak ostre, małe części, które się odczepiały charatały mój płaszcz i spodnie. Salwa trwała zaledwie kilka sekund, chociaż w tym czasie serce podeszło mi do gardła. Ale przeżyłam.

Stanęłam na dachu domu, przed którym rozciągało się już tylko kilkaset metrów pustej przestrzeni. Wskazałam ostrzem na tytana zwierzęcego, ciężko oddychając i nabierając powietrza. Moja klatka piersiowa szybko się unosiła i opadała. Dawaj, skurwielu, rzucam ci wyzwanie.

-O, no proszę. Nie sądziłem, że ktokolwiek potrafi przeżyć coś takiego. Zaskoczyłeś mnie pozytywnie, Kapralu Levi. - powiedział, nieco dziwnym i przytłumionym głosem, który wydobywał się ze szczęki, w której mieściły się dwa rzędy ostrych zębów. Żółte, nienaturalne tęczówki się na mnie uwięziły. Kapralu Levi? Bierze mnie za niego? Zapewne nie zdaje sobie nawet sprawy z mojego oddziału, to dobrze. Niech myśli, że jestem Levim, w ten sposób będzie miał jeszcze większe zaskoczenie, gdy chłopak do niego dotrze.

-Ale wątpię, że masz nieskończone siły. Dobiję cię jedną salwą, gdy wykończysz setkę tytanów. - powiedział nieco znudzonym tonem, chociaż jego tęczówki z ciekawością wpatrywały się w moją sylwetkę. Dokładnie przyjrzałam się jego brązowemu futru, które pokrywało całe jego ciało poza twarzą, dłońmi, stopami i tułowiem. Dosyć karykaturalnie wyglądały jego szczupłe ramiona i mała głowa w porównaniu do dużej klatki piersiowej. Ale jednak widziałam przed chwilą na oczy, co ten człowiek w małpo-podobnej postaci, potrafi zrobić. Skurwiel.

-Coś niechętny jesteś do rozmowy. - burknął Zwierzęcy, a po chwili otworzył na całą szerokość szczękę, z której dobiegł przerażający ryk, który potoczył się po okolicy i zatrząsł ziemią. Mam go, połknął haczyk.

Setka tytanów sto metrów.

Szybko zawróciłam między domostwa i dotarłam w miejsce, gdzie czekał według rozkazów mój oddział. Ciężko oddychałam. Mamy pięć minut.

Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz