PERSEFONA
Po całym dniu udręki w szkole w końcu mogłam odetchnąć domowym powietrzem gdy zamknęłam za sobą drzwi mojego domu. Wciąż miałam na sobie bluzę Whita i czułam jak na mnie ciąży. Było to dość dziwne, że mi ją dał, a szczególnie, że nigdy nawet z mną nie rozmawiał tyko wymieniał spojrzenia, które odczuwałam jak znak nienawiści.
- O już jesteś! - z moich myśli wyrwał mnie głos Lucy, która stanęła w korytarzu wycierając dłonie w białą ścierkę kuchenną. Uśmiechnęłam się do niej i przytaknęłam głową po czym zdjęłam swoje buty i odłożyłam plecak na szafce. Spojrzałam na kobietę, która bacznie mi się przyglądała zmarszczyłam wzrok na jej minę.
- Coś nie tak? - spytałam, a na usta mamy wpłynął szeroki uśmiech.
- Masz na sobie męską bluzę? - spojrzałam na swoją górną garderobę, a moja mina musiała być dość komiczna ponieważ zaczęła się cicho śmiać.
- To nie to co myślisz! - uprzedziłam ją gdy już otwierała usta by coś powiedzieć.
- A skąd wiesz co myślę?
- Po twojej minie już wszystko wywnioskowałam - powiedziałam i westchnęłam zdejmując z głowy mokry kaptur ponieważ w drodze do domu złapał mnie lekki deszcz - Miałam mały wypadek w szkole z sałatką, a kolega pożyczył mi bluzę bym zakryła brudną plamę - nie wspomniałam jej o tym, że to ktoś wyrzucił na mnie moje jedzenie ponieważ znając Lucy pojechała by do szkoły i zrobiła z tego ogromy szum, a tego chciałam uniknąć. Mam nadzieję, że Brandon po tym co zrobił da mi już spokój, a ja wtedy będę mogła żyć tak jak zawsze w tej nudnej szkole.
- Ach tak? - uniosła do góry lewą brew jakby mi nie wierzyły, a ja przewróciłam oczami i zdjęłam z siebie bluzę Mishy ukazując na całej piersi ogromną plamę po sosie z sałatki.
- Widzisz?
- No dobra, niech ci będzie. Idź się przebierz i zejdź na obiad - przytaknęłam i ruszyłam w stronę schodów i zaczęłam wchodzić powoli po stopniach zatrzymując się dopiero przed drzwiami mojego pokoju. Weszłam do środka i od razu podeszłam do szafy by znaleźć sobie jakieś czyste ubrania.
Wciągnęłam na siebie bordowe spodnie dresowe oraz czarne body na długi rękaw. Podłączyłam jeszcze telefon do ładowarki ponieważ miałam tylko dziesięć procent i ruszyłam do drzwi by zejść na dół. Gdy podeszłam do stopni usłyszałam jak kobieta zaczęła krzyczeć do kogoś przez telefon, a następnie musiała się rozłączyć ponieważ rzuciła komórką na blat wyspy kuchennej. Byłam ciekawa co ją tak zszokowało, a jednocześnie zdenerwowało więc postanowiłam zejść do kuchni.
Gdy spojrzałam na Lucy dostrzegłam jak jej włosy opadły po oby stronach jej twarzy, a ona cała się po prostu trzęsła. Podeszłam szybko do niej i dotknęłam jej ramienia dając znać, że byłam obok niej. szybko na mnie spojrzała, a to co zobaczyłam myślałam, że połamie mi serce na kawałki.
- Co się stało? - spytałam tak cicho wciąż się w nią wpatrując, a ona w mnie. Nic nie mówiła, a dostrzegłam jak jedna łza spłynęła jej po policzku. Nigdy nie widziałam u tej kobiety łez, zawsze była taka szczęśliwa i silna zawsze bez łez, a teraz? - Powiedz mi - po tych słowach wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Dzwonił do mnie Greyson... Skontaktował się z nim ośrodek adopcyjny ten, w którym byłaś - zmarszczyłam brwi nie wiedząc w jakiej sytuacji dzwonili, ale jej nie przerwałam - Nie mogli się dodzwonić do mnie więc zadzwonili do niego by powiadomić go o jednej sprawie.
- Jakiej? - nie mogłam już wytrzymać. Obawiałam się najgorszego, a mianowicie tego, że chcą mnie odebrać Lucy...
- Ktoś próbuję się z tobą skontaktować - zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc po co ktoś szukał mnie w ośrodku adopcyjnym. Kim w ogóle był człowiek, który mnie poszukiwał. Już nie potrafiłam zrozumieć. Nie miałam nikogo z rodziny, kto by chciał się z mną spotkać.
CZYTASZ
VANDAL
RomanceBezpieczeństwo to rzecz względna. Możesz dopłynąć tak blisko brzegu, że prawie czujesz grunt pod nogami, po czym nagle roztrzaskujesz się na skałach. Czułam się bezpieczna. Zupełnie jakby w tym jednym miejscu i chwili znalazła się cała skondensowana...