PERSEFONA
Siedząc na wygodnej kanapie w salonie Mishy moje myśli zaczęły krążyć dookoła tego co wyczyniłam jeszcze godzinę temu. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że skrzywdziłam Ashera myśląc, że to obcy mi człowiek, byłam jak w amoku. Czułam jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Jakby to wszystko to był tylko koszmar. Miałam wrażenie jakby mnie tu w ogóle nie było, jakbym była tylko gnijącym widmem w czeluściach swojego umysłu.
- Kurwa uważaj! - krzyk Asha przerwał moje myśli więc spojrzałam w stronę chłopaków. White właśnie opatrywał przyjaciela, który oberwał od mnie nożem.
- Nie bądź pizdą Miller - szydził z niego czarnowłosy owijając ranę bandażem - Jeszcze mi się tu rozpłacz.
- Nie wkurwiaj mnie - warknął, a na jego twarzy było widać przepływ bólu, a to wszystko było moją winą. Gdy chłopaki skończyli przestałam się w nich wpatrywać jednak po chwili poczułam jak ktoś siada obok mnie na kanapie - Hej... nie smuć się - spojrzałam na twarz Asha, który teraz uśmiechał się do mnie szeroko - Przeżywałem gorsze rzeczy.
- Nie schlebiaj sobie - usłyszałam głos Leviego, który wrócił z tarasu gdzie palił papierosa - Jak poszedł na swój pierwszy tatuaż to zwyzywał artystę bo powiedział mu, że to nie boli, a on niemal zsikał się w majtki - gdy chłopak skończył swoją opowieść, aż sama się uśmiechnęłam.
- Bo szmaciarz mnie okłamał - warknął Miller gdy nagle mój telefon zaczął dzwonić na stoliku na przeciw mnie więc sięgnęłam po niego dostrzegając imię mojej matki adopcyjnej. Po długim namyślę postanowiłam odebrać, a chłopacy się uciszyli bym mogła swobodnie pogadać.
- Halo - odezwałam się zachrypniętym głosem i spojrzałam na Mishe, który stanął w progu salonu.
- Słońce... Nic ci nie jest? - zmarszczyłam brwi na brzmienie jej głosu zastanawiając się co mogło się stać najgorszego - Percy gdzie jesteś? - w słuchawce usłyszałam wycie syren najprawdopodobniej policyjnych.
- U Mishy. Mamo co się dzieję? - mój głos wydawał się jakby zamglony, a moje serce przyspieszało z każdą sekundą z strachu, że coś mogło stać się Lucy.
- Proszę wróć do domu.
- Lucy wszystko w porządku?
- Wyjaśnię ci wszystko jak wrócisz - po tych słowach usłyszałam dźwięk zakończonego połączeni, a wszystkie kolory z mojej twarzy najprawdopodobniej odeszły.
- Percy? - Vandal spojrzał na mnie niepewnie i zaczął podchodzić w moją stronę tak ostrożnie by mnie nie spłoszyć - Kwiatuszku...
- Zawieź mnie do domu - wyszeptałam na skraju płaczu wciąż myśląc o zmartwionym głosie kobiety, syrenach policyjnych i dlaczego była wcześniej w domu? - Proszę - patrzyłam na niego błagająco mając nadzieję, że się zgodzi, a chłopak jedynie przytaknął na moje słowa i zabrał z ramy łóżka swoją bluzę, którą mi podał ponieważ wciąż byłam w jego koszulce.
- Załóż to, a ja pójdę po kluczyki - i jak powiedział tak zrobił odchodząc do kuchni z Levim i zostawiając mnie samą z Asherem w salonie. Leniwie założyłam czarną bluzę należącą do chłopaka i czekałam na jego przyjście - Chodźmy - położył dłoń na moich plecach i razem ruszyliśmy do wyjścia z domu.
Kilka minut później byliśmy już w drodze do mojego domu gdzie czekała na mnie już Lucy z prawdopodobnie złymi wieściami. Na zewnątrz zaczynało już się robić dość ciemno co sugerowało mi, ze była późna godzina. Chłopak nie pytał co się stało, ani o dzisiejsze wydarzenia, po prostu był przy mnie za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Droga do mojego domu nie trwała zbyt długo co nie działało na moją korzyść ponieważ nie chciałam tam zbyt szybko wracać przez ostatnie wydarzenia. Gdy tylko wjechaliśmy na ulicę na której mieszkam od razu dostrzegłam kilku sąsiadów przed domem, którzy patrzyli na stojących pracowników policji oraz karetki, a gdy także spojrzałam w tamta stronę dostrzegłam, że stali właśnie koło mojego domu.
CZYTASZ
VANDAL
RomanceBezpieczeństwo to rzecz względna. Możesz dopłynąć tak blisko brzegu, że prawie czujesz grunt pod nogami, po czym nagle roztrzaskujesz się na skałach. Czułam się bezpieczna. Zupełnie jakby w tym jednym miejscu i chwili znalazła się cała skondensowana...