Rozdział 6: Czas się zabawić

511 27 3
                                    

PERSEFONA

Może i jestem głupia, że dałam się namówić na wyjście z domu a to w dodatku z tym chłopakiem, który był ucieleśnieniem samego zła, ale to było konieczne bo inaczej wyniósł by mnie stąd siłą i przy okazji zbudził by resztę domowników, a gdy Lucy by zobaczyła go w moim pokoju razem z mną na ramieniu, który wyprowadza mnie siłą z dom u to dostała by zawału. Wzięłam  z sobą czarne dżinsy i bluzę chłopaka, którą miałam wczoraj na sobie ponieważ byłam zbyt jasno ubrana, a moja jedyna ciemna bluza była aktualnie w praniu więc znów musiałam mieć na sobie jego ubranie.

Opuściłam łazienkę gdy skończyłam rozczesywać włosy i weszłam do pokoju widząc jak Vandal przegląda moje książki i czyta sceny zaznaczone kolorowymi znacznikami.

- Musisz przeglądać moje rzeczy? - spytałam, a wtedy spojrzał na mnie i zmierzył mnie wzrokiem od stóp, aż po samą głowę, ale jego oczy na moment zatrzymały się na mojej, a raczej jego bluzie.

- Do twarzy ci - zażartował odkładając w tym samym książkę na swoje miejsce.

- Nie mam żadnej górnej części garderoby czarnej i wygodnej więc znów musiałam skorzystać z twojej - odpowiedziałam zabierając telefon z szafki nocnej i chowając go do kieszeni bluzy. Założyłam jeszcze na głowę kaptur i ruszyłam w stronę okna. Chłopak się cicho zaśmiał chodź nawet nie wiem z czego i wyprzedził mnie stając na parapecie i zeskakując zwinnie na dach garażu.

- Skacz - powiedział gdy próbowałam  jakoś zejść po rynnie w to samo miejsce co on przed chwilą zeskoczył.

- Chyba zwariowałeś. Połamie się - odparłam i stanęłam na odstający gwóźdź pod moim oknem, a gdy chciałam złapać się rynny i jakoś po niej zjechać jak tamtym razem, moja stopa musiała się ześlizgnąć i nie zdążając się niczego chwycić poleciałam w dół z myślą, że zaraz to ja będę musiała jechać do szpitala. No przecież mówiłam, że się połamie!

Gdy już myślałam, że moje plecy zderzą się z twardym i zimnym betonem poczułam silne dłonie oplatające mnie w tali. Nie poczułam, żadnego bólu tylko miękki materiał bluzy oraz zimne dłonie. Do moich nozdrzy dostał się ponownie ten cholerny zapach męskich perfum, tytoniu, oraz farby. Spojrzałam na jego twarz, ale widziałam jedynie te ciemne tęczówki ponieważ reszta była zasłonięta czarną maską, którą cały czas nosił.

- Dziękuję - w końcu zdołałam się ruszyć i stanęłam na własne nogi po czym kawałek się od niego odsunęłam.

-Następnym razem rozłożę wszędzie materace być nic sobie nie połamała - powiedział prześmiewczo, a ja walnęłam go w ramię, ale nawet się nie skrzywił - Zejdę pierwszy by cię w razie potrzeby złapać - wciąż się z mnie naśmiewał, a ja naprawdę mogłam sobie przed chwilą zrobić krzywdę.

- To nie jest śmieszne - spojrzałam na niego jak zwinnie zszedł płotem na trawnik. Rozejrzałam się dookoła czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu i dłużej zatrzymałam wzrok na domie Pani Morgan, która potrafiła cały dzień siedzieć przy tym oknie i obserwować jak jakiś osiedlowy monitoring. Jednak nigdzie jej nie dostrzegłam, a światła miała wszędzie zgaszone.

- Trochę jest - jego tembr głosu świadczył o tym, że wciąż go to bawiło.

- W takim razie wracam do domu - odparłam odwracając się i zmierzając do okna, z którego wcześniej omal się nie zabiłam.

- Nie strzelaj fochów kwiatuszku! - krzyknął tak bym tylko ja go usłyszała i mam nadzieję, że naprawdę nikt inny go nie usłyszał bo miałabym przesrane. Gdy już chciałam się wysilić i naprawdę wejść przez to cholerne okno, poczułam pewne i silne dłonie na mojej tali - Obiecuję, że już nie będę się z ciebie śmiać - powiedział odwracając mnie ku sobie, chodź dostrzegłam, że dalej na jego twarzy błąkał się cień uśmiechu.

VANDALOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz